Pierwszy dzień w Delhi
Całą drogę chłopcy mówili mi, że warunki jakie mogą mi zaoferować nie są najlepsze, że będzie trochę bałagan, gdy weszłam do środka nie bałagan tylko nazwijmy to ogólnie warunki okazały się być... nieciekawe. Przypomniały mi się wakacje spędzane co roku na Karłowicach, nad jeziorem w domkach zbitych z desek gdzie płacisz za to co dostajesz, ale prawdę mówiąc ani dużo nie płacisz, ani nie oczekujesz. Pokój to zabudowana stara szafa, łóżko w którym materac ma chyba z 3 centymetry i stół posklejany taśmą izolacyjną. Ale nie to sie liczy, jest czysto, jest naprawdę czysto, podłoga świeżo wymyta rękoma biednej służącej lśni w świetle jarzeniówki i największa zaleta tego pokoju, klimatyzacja. wiatrak burczy nad głową wprawiając w ruch cząsteczki rozgrzanego do granic przyzwoitości powietrza. Jest nawet chłodno i można spać pod kocem... Wiem, ze brzmi to odrobinę dziwacznie, ale tutaj klimatyzacja to luksus, jest tylko w jednym pokoju i to właśnie ja w nim śpię. Czym chata bogata.... jakie to znajome.
Po przebudzeniu warto by się umyć. Łazienka wygląda jak te w szatniach w starych szkołach, prysznic, jakieś wiadro na cieknąca wodę i toaleta. I tu pojawia się pierwszy zasadniczy problem, nie ma papieru, co gorsza, nie skończył się, go po prostu nigdy nie było. Wygląda na to że 4pary chusteczek higienicznych będzie musiało wystarczyć na jakiś czas.
Jak tylko wystawiłam stopy za drzwi klimatyzowanego pokoju uderzyła mnie fala gorąca, zupełnie jakby to było sierpniowe popołudnie kiedy jest zbyt ciepło by iść na plażę. Przydałoby się umyć, i tu kolejna niespodzianka, nie ma ciepłej wody, bo po co? Mi by się jednak przydała a nie od razu, rozgrzane ciało pod strumień zimnej wody. Orzeźwienie gwarantowane, ale czy nie można tak jakoś delikatniej?
W mieszkaniu był ze mna Robin, współlokator chłopców, trochę porozmawialiśmy, trochę pooglądaliśmy zdjęcia, zjadłam zupełnie normalne śniadanie. Około 4 przyszedł Sushi i ni stąd ni stąd zapytał mnei zaraz po zwyczajnych pytaniach zapytał o to jaka jest moja filozofia życiowa. Trochę mnie to zaskoczyło, ale co tam, nie ma to jak seria dziwnych pytań.
Potem wyruszyliśmy w miasto. Pierwsza ulica, pierwsze wrażenie... głośno. Potem w mgnieniu oka kolejne doznania, kolejne bodźce zaczęły docierać do mojej głowy. Było duszno, zakurzone powietrze kleiło się do skóry a ludzie nieprzerwanie patrzyli się na mnie ze zdziwieniem. Postanowiliśmy pojechać tradycyjnym środkiem podróży, takim malm samochodzikiem taksówką dla maksimum 3 osób. Chłopcy zapewniali mnie że to najlepszy środek transportu, bo wszędzie się wepchnie i jest tani. No i trzeba przyznać, wepchnie się to małe gówno wszędzie, ale czy to bezpieczne?
Gdybym miała opisać obrazek z drogi w New Delhi to byłaby to droga bez pasów i znaków, przegrodzona kamiennym wysokim na pół metra podestem, po którym chodzą piesi, zatłoczona do granic możliwości gdzie nikt nie zwraca uwagi ani na innych prowadzących, ani na przechodniów chodzących sobie samopas środkiem drogi, ani na zwierzęta pałętające się jakby trochę od niechcenia, jakby trochę w amoku. A my mknęliśmy taką właśnie drogą do centrum handlowego na obiad jakby nigdy nic, jakby świat za oknem nas nie dotyczył.
Gdziekolwiek byś nie był na swiecie zawsze znajdą się miejsca które wyglądają zupełnie tak samo i centrum handlowe na pewno należy do takich miejsc, no może poza jednym małym detalem, który sprawia że w głowie powstaje dziwne uczucie zagrożenia. Żeby wejść na teren galerii każdy musi przejść przez bramkę i zostać zrewidowanym przez strażnika, ze względów bezpieczeństwa. Ale prawda jest taka, że przechodząc przez tę bramkę bardziej myśli sie o tym jak bardzo nisko upadł człowiek żeby trzeba było zachowywac takie srodki w sklepie... W środku już to co zawsze, zupełnie to co zawsze, nawet salon Inglota można było wypatrzeć na pierwszym piętrze. Swoja droga takie kwiatki polskości dodają i ciepła, i odwagi.
Chłopcy uparli sie ze musimy zjeść pizze wiec zamiast indyjskiej kuchni jadłam zupełnie normalną wegetariańską na puszystym, czosnkowym spodzie, nigdzie indziej jak w pizza hut.
Po obiedzie poszliśmy do parku gdzie odbywał się festyn i jak sie okazało byłam jedyną wyróżniającą się turystką, i nei wiem kto z nas był większą atrakcją, ja czy ten dj raczej ignorowany przez gawiedź. No ale czas mijał i trzeba było poszukać szpitala żeby zdobyć lekarstwa. Obok CH mieści sie jeden z największych i najnowocześniejszych tego typu przybytków w NDelhi, tam też poszliśmy. Musieliśmy pieszo przemierzyć jakiś kilometr, i wiem jedno, nie chciałabym więcej chodzić ulicami tego miasta. Jadąc samochodzikiem patrzyłam z niedowierzaniem na ludzi którzy lawirowali między samochodami, motorami, rowerami i czymkolwiek jeszcze, teraz nam przyszło wejść w ich buty. A ulica rządzi się tutaj swoimi prawami. Nie dość że cuchnie niemiłosiernie, to na chodnikach, jeżeli gdziekolwiek są śpią ludzie, dzieciaki bawią sie w mule powstałym z błota na poboczu, a kierowcy trąbią i za nic mają to, ze człowiek po prostu chce przejść. Gdyby nie Deepak i Abi nigdy bym nie dotarła do szpitala, ba, nawet bym ulicy nie przekroczyła, ale oni jakoś cudem odnajdywali się w tym gąszczu, widać do wszystkiego można sie przyzwyczaić.
W przyszpitalnej aptece okazało sie ze nie ma mojego leku, wiec poszliśmy do lekarza dyżurującego, który wypisał nam od ręki receptę na lek o tym samym składzie tylko innej nazwie. Niestety można go dostać w aptece odległej jakieś 10km od szpitala i postanowiliśmy rano sie po niego zgłosić. Mam nadzieje ze godzina obsuwy nie sprawi większych kłopotów. Wróciliśmy około 9tej, prysznic i do laptopa pisac, pisać pisać. Chłopcy musieli się spakować bo dzisiaj w nocy lecą do Londynu a ze mną zostaje ich współlokator. Tak okazało się byc najbezpieczniej, bo jemu można ufać a jakimś ludziom którzy nie pojawili się po mnie na lotnisku, ani na umówionym spotkaniu już nie koniecznie. Obmyśliliśmy wiec plany na jutro i zjedliśmy mój pierwszy zupełnie hinduski posiłek.
Wyglądem przypominało to jakieś śródziemnomorskie jedzenie. Dostałam placuszki o średnicy gdzieś tak 10-15 cm i do tego 3 sosy jogurtowy z pomidorem i cebulą, z cukinii i z fasoli. A je się to tak jak grecką pitę z tzatzykami, maczając po kawałku. Wszystko oczywiście było pikantne, ale naprawdę bardzo smaczne. Był jeszcze ryż, ale już nie miałam siły. Swoją drogą ze względu na ten gorąc w ogóle człowiekowi odechciewa się jeść czegokolwiek, dopiero w klimatyzowanych pomieszczeniach odzywa się żołądek, ale jak mówiłam, niezbyt głośno.
Pierwszy dzień w New Delhi... nie mam pojęcia co bym zrobiła gdyby nie chłopcy, którym mogę zaufać...
Czytamy z Gosią Twojego bloga tuż przed wyjazdem do Trójmiasta. Wg TVN24 Trójmiasto zalane, na nagraniach pokazane ulice z wodą po pas niemalże. Na tory kolejowe w Gdańsku
OdpowiedzUsuńobsunęła się jakaś skarpa. Opóźnienia. We Wrocławiu obecnie kolejne oberwanie chmury. Ale jedziemy, a w plecakach same letnie ubrania:) Powiedz Nam- skąd tam masz Internet?tzn jak się do niego podłączasz:)
PS. Kup Nam jakieś małe symboliczne pamiątki. (preferowane- biżuteria ;) )
OdpowiedzUsuńMam wifi bo jestem w mieszkaniu chłopców i oni mają tutaj takie cudo :) Liste na prezenty puszcze jakoś przed wyjazdem wiec prosze sie wpisać :P
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ola