wtorek, 7 lipca 2009

Znów musiałam zmierzyć się ze wstawaniem w środku nocy, o 4.10 niemiłosiernie rozdzwonił się budzik, nie mogłam sobie pozwolić nawet na pięć minut wylegiwania się w łóżku, na szczęście w nieszczęsciu łóżko z 3 cm materacem nie należy do ulubionych miejsc, więc po prostu lekko ociągając się wstałam. Szybki prysznic w błogo cieplutkiej wodzie może nie postawił mnie na nogi, ale przynajmniej było przyjemnie, potem śniadanie, składające się z owocu granata. Ohyda, po prostu ohyda, nie wszystkie owoce są tu smaczne i soczyste, granat który w dobrej wierze mi skrojono był nie-do-zjedzenia, a ja go jadłam, modląc się zeby nie zwymiotować, bo przecież co miałam zrobić i łyżeczka po łyżeczce brnęłam do końca tej batalii.

Gdy już miałam śniadanie za sobą, zeszłyśmy na dół by złapać auto i pomknąć na lotnisko. Megha odprowadziła mnie do samochodu, wytłumaczyła kierowcy co i jak i wróciła do siebie, spać, wypocząć po całym weekendzie spędzonym z blondynką, bo tutaj to żadna wymówka powiedzieć w szkole że się ma gości z zagranicy, a w środę pierwszy wielki test w tym roku. Trzeba tutaj nadmienić jak ważna jest szkoła w życiu młodych Indusów, To nie wybór jakiego my dokonujemy, jakieś plany i jak się nie uda, to przecież świat się nie wali, tutaj człowiek rodzi się z zaplanowanym co do joty życiorysem, ma iść do konkretnej szkoły, na konkretny fakultet i zdobyć najlepsze wyniki. Dopiero teraz po rozmowach z dziewczętami, kiedy dowiedziałam się jak to istotne zaczynam zauważać wszędobylskie reklamy prywatnych szkół których studenci otrzymują 98% w testach sprawdzających. Bo próg na ekonomię na Uniwersytecie w N. Delhi to jedyne 95% z angielskiego, matematyki i fizyki. A jeżeli się nie uda? Cały plan rodziny rozsypuje się jak domek z kart, wszystkie nadzieje na syna/córkę ekonomistę, lekarza czy prawnika zostają zniweczone, zatem, presja jest duża, często zbyt duża.

Myśląc o tym i owym dojeżdzałam nocą do bram lotniska, miasto pozbawione korków, lekko zaspane nie było zainteresowane ani mną ani moimi myślami. Zapłaciłam rikszy i posłusznie czekałam w kolejce. Człowiek nabiera tutaj i pokory, i cierpliwości, bo po co się spieszyć, bo czasu jest aż nadto, bo tak jakoś, a kolejki i tłok widać na każdym kroku, więc nawet nie robią wrażenia, takiego jak miały to w zwyczaju na początku. Z kartą pokładową z jednej kolejki poszłam do drugiej i potem jeszcze jednej, kontrole, kontrole, kontrole i wreszcie w samolocie mogłam odpocząć, zasnąć. Lotu nie pamiętam, obudziło mnie zimno, ponieważ Indusi mają skłonności do przesady i w samolocie było jakieś 20 stopni, zasnęłam znowu i obudziłam się dopiero w New Delhi, kiedy zaraz po wyjściu z machiny uderzyło mnie gorąco, przyjemne, suche powietrze, zupełnie jak w środku lata w Polsce, tylko plaży nigdzie nie było.

Po kilku rozmowach o charakterze lokalizacyjnym zobaczyłam się wreszcie z Aki, w jej cudownym klimatyzowanym samochodzie wróciłyśmy do jej domu, by wreszcie trochę odpocząć. I zobaczyłam jej dom, miejsce w którym można by zamieszkać. Urządzony ze smakiem w mahoniowym drewnie kontrastującym z białymi, marmurowymi podłogami, Aki zaprowadzila mnie do pokoju gościnnego, jest wielki, przestronny i jasny, z balkonem i łazienką, no i hit programu, wielkie, dwuosobowe łóżko z miękkim wygodnym materacem. Tak, chce tu zostać.

Po chwili relaksu pojechałyśmy do kina zobaczyć mój pierwszy film lokalnej produkcji. Wielkie centrum handlowe z multiplexem wygląda zupełnie jak te w Europie, nikt za bardzo nie zwraca uwagi ani na nas, ani na cokolwiek innego poza slowem Sale. Wchodzimy na najwyższe piętro gdzie w kolejce czeka na nas Sam, koleżanka Aki, niesamowicie radosne dziewczę, które nigdy chyba nie przestaje rozmawiać, dziwnie ubrane, z pomarańczowymi oprawkami które w tym wszystkim dodają jej uroku. Jemy lunch i udajemy się na film, 2 i pół godziny tańców, śpiewów i fabuły pozbawionej jakiegokolwiek sensu. Ale przynajmniej jest zabawnie, wszystkie te niedorzeczności są naprawdę zabawne, a humor nas nie opuszcza nawet po wyjściu z kina.

Wracamy a ja przysypiam w samochodzie, jednak 2h snu dają się we znaki, przemierzamy Delhi w poszukiwaniu drogi do mieszkania chłopców, wciąz są tam moje rzeczy, więc musimy je odebrać. Teraz jak na dłoni widać problemy miasta, za nic nie możemy trafić do miejsca o dziwnym adresie F 5/2, w końcu któryś z kolei policjant mówi nam jak się tam dostać, teraz trzeba jeszcze zaparkować i można iść. Chłopcy właśnie spali więc trochę im zeszło zanim wreszcie otworzyli drzwi, nie byli chyba zadowoleni z naszego przybycia, my chciałyśmy tylko zabrać rzeczy oni woleliby żebyśmy zostaly dłużej, Robin znowu naciskał, nie wiem, nie rozumiem tego chłopaka, jakby było w nim coś zastanawiającego, cos czego nie rozumiem i czego chyba nie chciałabym zrozumieć. Jak najszybciej chciałam się stamtąd wydostać, szybko spakowałam rzeczy i poszłyśmy, wreszcie mogąc pojechać do domu i odpocząć.

Zaraz po tym jak otworzyłyśmy drzwi powitała nas gosposia ze szklanką wody, jest cudowna, ale też traktują ją tutaj z wielkim szacunkiem. Potem spotkałam się z mamą i tatą Aki, tak, mialam stres, bo w końcu goszczą mnie a to co dla nas jest normalne tutaj uchodzi za …. niewyobrażalne, więc starałam się być miła i grzeczna, i za dużo nie mówić, i zeby wszystko było w porządku, i mam nadzieje, że było. Wykapałyśmy się, zjadlysmy kolację i przyszła kolezanka Aki, przyjaciółka od zawsze z którą zjadłyśmy kolację i wreszcie poszłam spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz