czwartek, 16 lipca 2009

I zaczęło się Moje Wielkie Hinduskie Rozczarowanie.

Zaczynało się powoli, bardzo powoli, od szmerów, docierających gdzieś z oddali do zakamarków świadomości. Chandigarh miało być ostoją cywilizacji, nowoczesności w Indiach, okazało się być może czystsze, może spokojniejsze, ale na pewno nie tym co nam obiecywano. Pierwsze spotkanie z Sanyanem już na dworcu, to setki zapewnień o tym jak cudowny to LC, jak bardzo dbają o wszystkich, jak się opiekują. Pierwsze spotkanie z tutejszymi EP - okazuje się że wegetują w ciasnych pokojach w trzy osoby, bez klimatyzacji, bez lodówki, borykając się wciąż z brakiem czystej bieżącej wody. Co więcej często wywiązanie się z zobowiązań zawartych w TN formie (taka umowa którą obie strony podpisują przed początkiem realizacji praktyki), ludzie dowiadują się, że sponsor się wycofał i nie dostaną pensji, stypendium itd., a wszystkiemu winien jest, no właśnie, kto? Z winnymi jest problem bo Indusi zawsze starają się od wszystkiego umyć ręce, a problemy są bardzo na czasie i kolejne jutro w oczekiwaniu na lodówkę kiedy za oknem 40st przyprawia o ból głowy. I co najbardziej denerwuje to to, że mamią najpierw wspaniałą ofertą, zapewniają darmowe zakwaterowanie, osobny pokój, klimatyzację, po prostu żyć nie umierać, kiedy rozmawia się z nimi siedząc sobie jeszcze spokojnie w domu, malują przed oczyma piękne wizje, które z momentem przyjazdu pękają jak mydlana bańka, a człowiek pozostaje sam z oczekiwaniami, i jedyne czego pragnie to po prostu znaleźć się jak najszybciej w domu.

Mieszkam przez najbliższe dwa dni w jakimś hostelu, nie-wiadomo-gdzie, pośrodku niczego, w pokoju z cuchnącą łazienką bez prysznica, z jednym dużym i twardym łóżkiem, które dzielić mam z Timem, chłopakiem z Wietnamu. Tim zdaje się niczym nie przejmować, uśmiecha się, coś tam czyta, nie wiem czy jest świadomy sytuacji, czy może ze względu na filozofię życiową woli po prostu się nie przejmować, albo nie pokazywać przejęcia. W pokoju jest wiatrak, jest cooler, jest też jedna lodówka na piętrze. To wszystko za 150 rs dziennie, nie dużo, ale nie chodzi o same pieniądze, chodzi o fakt zapewnienia, chodzi o uczucie ciągłego niespełniania oczekiwań, chodzi o kolejne rozczarowanie.

Od poniedziałku zaczyna się nasza praktyka, jedziemy do Hirany, chciałoby się mieć nadzieję, że coś ruszy, coś się poprawi, tyle że po cóż i ta nadzieja, jeżeli wokół same rozczarowania.

A wszystko zapowiadalo się być jedną wielką przygodą, kolejnymi wakacjami życia, eh nie, nie powinnam przekreślać wszystkiego na wstępie ale jakoś dzisiejsze wydarzenia nie napawają serca optymizmem. A pomyśleć ze jeszcze dwa dni temu nic nie zapowiadało dzisiejszych problemów, świętowaliśmy bowiem podwójnie, po pierwsze fakt przyjęcia mnie na studia, po drugie mój wyjazd na praktykę, początek prawdziwej wymiany. Z Lassie i Louren spędzilismy niesamowity wieczór w towarzystwie innych praktykantów, snuliśmy plany na przyszłość, zaplanowaliśmy wyjazd do Nepalu, potem że odwiedzimy się w Europie, że ja pojadę do Nicei on przyjedzie do Wrocławia, a Saynan w mailach zapewniał że czekają na mnie z otwartymi rękoma.

I przygoda się zaczęła. Do Chandigarh pojechałam pociągiem, niby nic prawda? Niekoniecznie, nie tutaj, prawdę mówiąc z ręką na sercu zeszłam na dół kamienicy w towarzystwie Gio i wezwałam riksze do starego dworca w Delhi, była 3.30 rano, pociąg miał odjechać za godzinę, pytanie dlaczego jechałam tak wcześnie? Bo następnego dnia rano mieliśmy zacząć praktykę, więc nie chciałam się spóźnić, zbyt dużo. Poza tym w Indiach lepiej podróżować w nocy ponieważ nie jest goraco, nie jest głośno,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz