Podróż
podróż należała do tych gorszych... przynajmniej część z domu do Berlina. Nie dość że niewyspana, nie wiedzieć czemu nie mogłam całej nocy zasnąć, to jeszcze pogoda nie dopisała a rodzice wprowadzali nerwową atmosferę. Koniec końców mknąc tempem dżdżownicy przez drogi i bezdroża zachodnich ziem niemieckich zamiast wjechać na autostradę do Berlina, wjechaliśmy na autostradę, co prawda, ale z Berlina .... do Wrocławia.
Nie było latwo tym bardziej, że zaczęło niemiłosiernie lać a my zasypaliśmy się gradem oskarżeń, bo skręt był, ale nie ten, bo powiedzieć „na Berlin” to nie to samo, co pokazać... a czas płynął, minuty mijały co ni jak nie poprawiało samopoczucia. Musieliśmy zawracać, na autostradzie to raczej trudne, więc trzeba było zjechać na pierwszym zjeździe i próbować objechać drogę i jeszcze raz zmierzyć się z felernym drogowskazem.
Po wewnętrznych walkach, naszych z samym sobą, by zbyt dużo nie powiedzieć i naszym każdego z każdym w samochodzie, by przypadkiem nie było na niego, dojechaliśmy do Berlina.
Rozpogodziło się. Berlin powitał nas słońcem, temperatura się podniosła a my podążaliśmy autostradą przez miasto. Swoją drogą to cudowne, że Niemcy mają takie coś jak autostrada w środku miasta! Dostaliśmy się na lotnisko, a dokładnie to tuż pod lotnisko i znowu się zaczęło. Dwa razy pytałam o drogę i trzy razy okrążaliśmy wszystkie parkingi i terminale. Bo tu zakaz, tu nakaz, a my w samochodzie zmęczeni, spoceni i głupi. Wreszcie ojciec nie wytrzymał napięcia i zaparkował wjeżdżając pod zakaz. Zabrałam rzeczy „cześć, cześć” i poszłam w poszukiwaniu terminala A, bo podobno to był mój terminal.
Na informacji terminal A okazał się być terminalem D więc z toną bagaży przebiegłam jeszcze przez całe lotnisko by wyszło na to, ze nie mam się po co spieszyć, czasu jest aż nadto. Przeszłam odprawę i tu dwa pozytywne momenty. Przy zdawaniu bagażu bardzo sympatyczna pani powiedziała mi, że zamiast taszczyć ogromny bagaż podręczny mogę po prostu zdać 2 torby o ile one nie przekraczają łącznej wagi 20kg i tak też zrobiłam. I druga niespodzianka. Kiedy kończyłam kanapkę szykując się do przejścia przez bramkę usłyszałam za sobą głos mamy. A jednak przyszli. I tu już trochę pożartowaliśmy, pośmialiśmy się, napięcie opadło i normalnie się pożegnaliśmy
lece.
Lot 1; Berlin TXL – Helsinki HEL AY912
Ruszamy od razu z kopyta i to pędem, pierwsza wiadomość, nie, nie rozbił się, zatem.... kolejnej edycji LOST nie będzie.
Po szczęśliwym usadowieniu się we wnętrzu biało niebieskiej maszyny z ładnymi i wygodnymi błękitnymi siedzeniami, kiedy to już miałam ślepia swe wpatrzone w szybkę okienną zupełnie jak mają to w zwyczaju dzieci w sklepie zabawkowym, albo nie, z trochę mniejszym entuzjazmem, tak jak dzieci gdy patrzą się w okna, dosiadł się do mnie mój towarzysz podróży. Zaczął od „Hello” ale już po chwili zapytałam się go po polsku, tak po prostu dokąd leci, czy Finlandia to ostateczny kierunek, czy może gdzieś dalej. Okazało się, że pan Mirek leci z kumplami z pracy w delegacje do Finlandii na afterparty po podpisaniu umowy z Fińskim partnerem handlowym, brzmi poważnie... i tak ma brzmieć, bo w rozmowie to zuuupełnie inaczej się prezentuje. Taki wyjazd to jakaś kolacja, jakaś wódeczka, jakaś sauna i głupie dowcipy na niewybredne tematy, czyli to co zwykle, tyle że wśród świerków i że firma płaci.
Ale za to lot upłynął nad wyraz szybko, tematów do żartów było co niemiara. Zaczęło się już od tego że to właśnie pan Mirek wygrał 6tke w totka i zamiast starego, zgryźliwego kolegi z pracy po swej prawicy przez jakieś półtora godziny ma mnie. Widać wystarczy się tylko wzbić w powietrze a zdjęcie z blondynką nabiera na wartości. Potem rozmawialiśmy o tym i owym, dowiedziałam się że mój interlokutor za młodu był elektrykiem na statku i trochę pozwiedzał. Opowiadał mi o wyprawach do Malezji, Japonii, Wenezueli, Argentyny … udało mu się nawet zobaczyć Ekwador, a przekroczyć, to z kilkanaście razy. Jak powiedziałam, że lecę do Indii to nie mógł uwierzyć że właśnie przez Finlandię. Swoja drogą to jest trochę niepoważne żeby lecieć na północ, żeby później wracać na południe, ale innego połączenia nie ma, więc ani wyboru, ani kłopotu. Chcesz lecieć, albo przez Moskwę, albo Finlandię, its up 2U.
Linie lotnicze w tak zwanym międzyczasie nas nakarmiły, napoiły herbatą i uraczyły winem. I miał miejsce przełomowy moment w moim życiu, tak, pierwszy raz w życiu piłam wino z plastikowej butelki, bez korka. Dokładnie takie jak rozdają w samolocie.
Lądowanie podobno było trudne, ale jakoś tego nie odczułam, co prawda trochę zatrzęsło trochę pobujało i wylądowaliśmy. Bez fanfar ów. Ale zawsze
Pożegnaliśmy się a ja zaczęłam i włóczyć po lotnisku w poszukiwaniu... czegokolwiek. Wymieniłam sobie 40 euro na 2100 rb ale nie wydaje się to być furą pieniędzy, poszłam na spacer po parku wokół lotniska, ale było chłodno i wróciłam. Potem zakupiwszy paczkę chipsów, moją pierwszą paczkę chipsów od wielu, wielu lat, usiadłam w poczekalni i zaczęłam pisać... Potem znowu włóczyłam się przez jakiś czas po terminalach, aż w końcu dotarłam do swojej bramy, a tam...
Prawdę mówiąc to, czego można by się przecież spodziewać. Hindusi, kilku zabłąkanych białych, którzy na tle Indusów wyglądali jeszcze bardziej „zjawiskowo”, i to czego spodziewać się mi nie było sposób. Ja i moje przerażenie. Pierwsza myśl: „co ja tutaj robię?”, druga „aaaaaaa chce uciekać” trzecia najgorsza „oni są dziwni, dziwnie się na mnie patrzą” i to przeświadczenie które nie może odpuścić, uczucie, że ja taka nie jestem, że jestem od nich inna, żeby nie powiedzieć lepsza, przede wszystkim dlatego, że „jestem Europejską kobietą”. A oni nie, oni są inni, dziwni, w pewnym sensie gorsi.
Nie wiem jak mam sobie z tym poradzić, może to szok kulturowy, może to przez niemiłosierny ból głowy, w każdym razie muszę z tym walczyć, muszę to przezwyciężyć, muszę... ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz