Następnego dnia obudziłam się o 8.30, zupełnie nie mogąc spać, tak było gorąco, duszno i wilgotno i jeszcze ten zapach materaca... Dochodziła dziewiąta kiedy inni też powstawali, wyszedłszy z pokoju zobaczyłam machającego mi Krzyśka i jakoś zrobiło się lepiej na duchu. Każdy tutaj przechodzi to samo, pierwsze noce są bezsenne, później śpi się całymi dniami, z gorąca.
Krzyś przedstawił mi Kasię, jego koleżankę jeszcze ze studiów, panią antropolog, która teraz prowadzi badania w Ujajpur nad plemionami tubylców. Razem pojechałyśmy najpierw na Central Market, ponieważ wciąż staram się kupić sobie kurty, gdyż prawda jest taka, że tylko w nich da się wytrzymać w 40st upale. Niestety nie miałam szczęścia do zakupów i 1h spędzona na targu okazała się być zmarnowaną. Potem pojechałyśmy rikszą do Vasant puri, gdzie mieszkają Kamila z Wojtkiem. Chcieliśmy tylko zabookować bilety i jechać do Red Fort i Jamal Masid, ale osoba która miala nam pomoc, bardzo toważyski Kolumbijczyk Mario, jakoś się nie kwapił więc nie dość ze czekaliśmy na niego przez godzinę, to jeszcze jego niezawodne sposoby zawiodły i nie mieliśmy ani biletów ani dwóch porannych godzin kiedy jeszcze nie jest tak gorąco.
Wyjechaliśmy około 13. ulice były duszne, a powietrze można bylo zobaczyć gołym okiem. Rikszą w pięć osob dojechaliśmy do Red Fort, miejsca gdzie, nazwijmy sprawy po imieniu Europejczyka dyskryminują 25 razy. Dlaczego? Ponieważ wstęp nas kosztuje 250rs a Indusa 10rs, zatem 25 razy mniej. I w tym momencie naprawdę nie chodzi mi o samą sumę, chociaż wbrew pozorom to wcale nie mało, ale o fakt, ponieważ w krajach europejskich nie spotkałam się z podziałem na lokalnych i obcokrajowców, wszystkim honorują te same zniżki, a tutaj nie dość że nie ma mowy o zniżkach to jeszcze cena jest zawrotna w porównaniu do symbolicznej sumy płaconej przez Indusów. Do tego te bezzasadne tłumaczenia, że w końcu to po pierwsze dla nas nic wielkiego, a poza tym my tu nei mieszkamy i nie wspieramy kraju. Tyle że Azjatyccy turyści w Europie też nie mieszkają i nie wspierają gospodarki, a nie o suma tak naprawdę mnie najbardziej doskwiera tylko sam fakt dyskryminacji, dyskryminacji ze względu na pochodzenie.
Gdy juz mieliśmy cały ten wielki fort za sobą, swoją drogą nic ani chwytającego za serce, miejsce które warto zobaczyć, ale bez szaleństw, poszliśmy do meczetu. Przed wejściem zdjęliśmy buty a nas z Kamilą przywdziano w cuchnące szmaty zrobione z plastiku o odblaskowych, upokarzających kolorach byle byśmy nie obraziły swoimi zakrytymi ramionami, kolanami i brzuchami wyznawców i samego boga. Tak zakrytymi, ponieważ z racji tego że wybieraliśmy sie do meczetu oczywiście ubralyśmy się tak, jak wymaga dress code. Jednak jak widać nasze starania były daremne i nie pomogło tlumaczenie, szmatę trzeba było przywdziać. Ciekawa jestem jaki bóg wymaga od swoich wyznawców takiego poświęcenia i co gorsza w imię czego? Ale Indie już nei raz okazały się być krajem absurdów, czemu więc i teraz mialoby być inaczej? W okropnych szmatach klejących się do nas niemiłosiernie obeszłysmy kompleks meczetu, zrobiłyśmy sobie kilka zdjęć i już mialyśmy wracac kiedy znowu się zaczęło.
Kilku wyrostków chciało zrobić mi zdjęcia, powiedziałam ze nie chcę, nie jestem turystyczną atrakcją więc wolałabym żeby dali mi spokój. Nie pomogło, zaczęli na siłe pstrykać mi fotografię tak że flesz aż oślepiał, zasłanialam twarz rękawami i tylko szłam do wyjścia, ale tam nas okrążyli, uczucie bezradności ogarnęło nas do tego stopnia że nie wiedziałam za bardzo co robić, to przecież jak walka z wiatrakami, wyniszczająca od wewnątrz, budząca w środku nienawiść, jakieś pokłady rasizmu. Tak, ponieważ w momencie kiedy do nich nie dociera, kiedy krzywdzą mnie psychicznie, przestaję myśleć o nich jak o ludziach równych mi, zaczynam dostrzegac w nich zwierzęta... Choc z jednej strony wiem że tak nie można, to jednak, to pomimo wszystko, to po prostu tak się dzieje.
Wróciliśmy po zmierzchu, na szczęście byla woda wiec mogłam wziąć prysznic, zmyć z siebie ten brud i kurz, i ich okropne spojrzenia. Wtem dostałam telefon, Olu jest impreza, za 5 minut przy głównej wyjeżdzamy, jedziesz? To był Janek, więc nie myśląc wiele po prostu wzięłam torebkę i wybiegłam. Impreza organizowana przez komitet ściągnęła ogrom praktykantów, w punkcie zbiorczym było nas 14stu. Najpierw chcieliśmy jechać 3 rikszami, w końcu pojechaliśmy w 14 osób jedną taksówka. Siedzieliśmy jedno na drugim a w bagażniku kłębili się ludzie, ale było smiesznie, i gorąco, i śmiesznie. I takie są właśnie Indie, nigdy nie wiadomo jak Cię zaskoczą.
Dojechaliśmy na miejsce a tam przywitało nas przyjęcie z prawdziwego zdarzenia, stoły uginaly się od jedzenia, napoi było dużo, alkoholi od koloru do wyboru i tylko żalowalam że musiałam szybko wracać. Tańczyliśmy, bawiliśmy się i dużo rozmnawialiśmy więc gdy okazało się że na mnie już czas, niechetnie opuściłam mieszkanie. Ale mus to mus, obiecałam ze odbiorę Michała z lotniska wiec nie bylo odwrotu, pojechałam z jednym z chłopców by spotkać się z osobą która ze mną pojechala na lotnisko. Troche to zagmatwane, ale po prostu kto inny byl ze mną na imprezie i kto inny jechał do IGIA.
I wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy Aditya zaraz po tym jak wsiadłam do niego do samochodu, powiedział mi że jedziemy do klubu, bo umowił sie ze znajomymi, a planowany przylot jest dopiero za dwie godziny. W przepoconym T-Shirtcie, prosto z AIESECowej imprezy, pojechałam do najlepszego klubu w mieście. Tylko fakt że jestem obcokrajowcem tutaj sprawil że inni nawet nie zwrócili uwagi, aż chcialoby sie powiedzieć 'ach ten blond'. Najlepszy klub w mieście okazał się być miejscem spotkań rozpieszczonych dzieciakow i mocno pijanych obcokrajowców, a techno w tle sprawiało że impreza należała do tych gorszych, słowem ani pogadać, ani potańczyć. Czekałam tylko aż skończy się wreszcie czas i będzie mozna sie stamtąd ewakulować.
O 12.30 wyjechaliśmy na lotnisko, wreszcie, droga była długa, rozmawialiśmy o tysiącach rzeczy, o induskich niedorzecznosciach, o tym i owym, o wszystkim. Gdy weszliśmy do sali przylotów okazało sie że lot jest opuźniony o godzinę. Zatem łącznie czekaliśmy tam do 3ciej bo przeciez niezbędne, idiotyczne procedury, też trzeba odbyć. Nigdy nie należałam do cierpliwych osób więc na lotnisku zaczęłam wychodzić z siebie, tupałam i skakałam, Aditya śmial się ze mnie a ja już po prostu nie mogam wytrzymać, no ileż można! W końcu Michał pojawił się na horyzoncie, mogliśmy jechać. W drodze powrotnej okazalo się że niezawodny i super pewny siebie kierowca nie zna drogi powrotnej, wiec kolejną godzinę kluczyliśmy po uliczkach południowego Delhi. Trzeba tu jeszcze nadmienić, że osoby pytane o drogę nie zawsze wskazywały poprawny kierunek. Ma to związek z tym, że oni zawsze coś mówią, ale czy prawdę, to trzeba wyczuć samemu. Czas plynął a my bylismy wciąż gdzieś w pobliżu, Aditya wzamian za cale poświęcenie zażyczył sobie wspólnego wyjścia na obiad, ja tego samego chciałam od Michała. Umówiliśmy się na wtorek wieczór, przed moim odjazdem, z Michałem policzymy sie innym razem. O takiej porze czlowiek ma w zwyczaju robić dziwne rzeczy, a że nie należę do osób normalnych założyłam sie też z Aditya że w ciągu 5 lat przyjadę raz jeszcze do Indii, on na to że wcześniej bedzie w Europie, butelka żubrówki czeka i sie chlodzi.
O 4.30 wreszcie dotarliśmy, po tysiącach prób. Buziak wdzięczności dla kierowcy i idziemy, spać. Tylko problem w tym że Michał nie był zmęczony. Eh.
boli ten tatuaż?
OdpowiedzUsuńnieee nie boli, w ogóle myślałam że to będzie jakaś tragedia, ale jak się zaczęlo to dentysta przy tym to prawdziwa tragedia. W ogóle nie boli i poźniej tez nei :)
OdpowiedzUsuńwiec szał