czwartek, 8 lipca 2010

4

Chyba przeżywam kryzys. Poza znajomym eriksonowskim kryzysem intymność - izolacja,
przeżywam swój pierwszy ryzys zawodowy, brzmi poważnie, prawda?

podczas jakże uroczego obiadu z Radomirem uświadomilam sobie że... jedyne co robie to codziennie ide do biura i siedze przed ekranem komputera do wieczora wklikując jakieś dane, szperając w bazie i pisząc maile w związku z nimi i.. tak od rana do wieczora. Dobrze ze chociaż zaczęlam codziennie ćwiczyć i że mam kawałek do tego biura, wiec mogę się troche przejść...

I on mi mówi, że przywykne, że bedzie całkiem fajnie jak już stanie się to moją normą, rutyną itd... A ja wtedy "Ja nie chce takiej rutyny, w ogole nie chce rutyny w życiu" i tak sie zaczęło. Uświadomiłam sobie swój kryzys...
Ale cóż z nim robić jeżeli przez najbliższe kilka ładnych miesięcy czeka mnie własnie praca biurowa? Praktyka pewnie też w dziale biurowym i... tak przez całe życie?!?


I rozmyślając o swoim kryzysie życiowo - zawodowym stwierdziłam, że może lepiej bedzie poprostu znaleźć jakiegoś mega bogatego męża, wziąć ślub, przeżyć cholernie nudne wesele na zamku i ... nie chodzić do biura przez najbliższe kilkadziesiąt lat... chybaże w formie gościa:P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz