Dzisiejszy wieczór to bez wątpienia wieczór nieporozumień, szukania i gubienia się w jednym. Miałam pójść zobaczyć półfinał i... pomimo tego, że czasu było sporo, że była sposobność i chęci też... nie dotarłam do parku Sz w półtory godziny trwania meczu. Za to zdążyłam trzy razy pojawić się, nie wiadmomo po co, w okolicach Deak Ferenc, pytając ludzi jak rasowa turystka "Przepraszam, czy wie Pan / Pani gdzie jest park Sz?"
No i wszyscy oni wiedzieli, tylko troche inaczej... Zasadniczy problem z Węgrami polega na tym, że oni bardzo słabo mówią po angielsku, a ze mną, że jeszcze słabiej mówię po węgiersku. Koniec końców nawet sobie butelki wody nie kupiłam, bo z całym moim zaplanowaniem nie wymieniłam pieniędzy i pomimo szeleszczącego banknotu w portfelu nie miałam ani forinta, żeby coś kupić.
Zmarnowana, z pulsującym bolem głowy skierowałam się w strone Shiv utca. Chyba nikogo nie zdziwi, że pomyliłam stacje i wysiadłam o jedną za daleko? No tak, ale temu zdecydowanie winny był wagon metra. Siedząc w żółtym wagoniku pomyślalam sobie, że jestem w takiej malutkiej kolejce jaką rozkładaliśmy od czasu do czasu w dużym pokoju. Z malutkimi okienkami i drzwiczkami rozsuwanymi na boki... takiej małej chyboczącej się na boczki kolejce, której życie zatrzymało się gdzieś w dzieciństwie... może nawet nie moim dzieciństwie
Ciekawe jakby to było codziennie od rana do wieczora wozić ludzi z końca do końca, wozić wszystkie ich myśli, ich pośpiech, zmartwienia i radości... Ciekawe ile przeróżnych ludzkich sytuacji mialo miejsca w tych małych wagonikach, ile kłótni, ile próśb o przebaczenie. Może ktoś poznał kogoś siedząc na przeciwko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz