Powrót z Kecskemet był dopiero początkiem, wieczór zapowiadał się imprezowo. Troche smutnie, bo okazja nie najlepsza, ale zawsze miło było posiedzieć nawet na party pożegnalnym. Krzysiek, gospodarz, zarządził zbiórke na Margaret Island w samym środku Budapesztu. Wymianę symbolizowała mnogość imprezowiczów ze wszystkich zakątków świata, Polske - Wódka wyborowa. Kiedy tylko zrobiło się chłodniej zdecydowaliśmy opuścić wyspę i wyroszyc na miasto!
Na miasto to znaczy do klubu, albo chociaż czegoś co na klub wygląda. Poszliśmy do Deak Frenc do klubu w podziemiach. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się a potem zdecydowaliśmy sie na kolejny krok w strone imprezy... Wódki troche było jeszcze w butelce więc cóż, z podziemii weszliśmy na powierzchnię, rozlożyliśmy koc i zapaliliśmy wodną fajkę. I wszystko byloby zupełnie tak uroczo gdyby nie jeden mały szczegół.
Koncem zgrupowania Krzysiek, chłopak z Warszawy który po 13stu miesiącach zakonczył swoja praktykę podszedł do mnie i w pośpiechu, budując atmosferę jak w szpiegowskim filmie mówił mi o rzeczach które "musze wiedzieć", o "zasadach tej dzungli". I mowił tak szybko i z takim przejęciem o tym w co nie chce się człowiekowi wierzyć, odsłaniajac przede mną kolejne stopnie wtajemniczenia, wtajemniczenia w Budapeszt i Węgry, ze aż sama nie wiedzialam czy mu wierzyć czy nie. Z drugiej strony niby czemu miałoby tu służyć kłamstwo? Ale jezeli to prawda, to czy to może być prawda?
Po chwili zaczęłam przypominać sobie sytuacje jak ulał pasujące do jego opowieści, dostrzegać szczegóły które nagle zaczęly układać sie w jakąś większą calość. Może to efekt samospełnającej się przepowiedni, a może nie, a może Krzysiek mówiąc mi "zauważyłem że jesteś bardzo wrażliwą osobą, nie chce zeby coś Ci się tutaj stalo" naprawdę chciał mnie ostrzedz przed tym, czego nie znajdę w najlepszym nawet przewodrniku...
i tylko te slowa "to jest dzungla, zabijesz albo zginiesz" zostaly w mojej pamięci do dziś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz