wtorek, 17 sierpnia 2010

16

Macie takie dni kiedy niczego sie nie chce i to nawet nie poniedziałek, na którym można wieszać psy? Ja miałam taki wtorek.

Wstać ciężko, ruszyć nogą jeszcze gorzej, nie ruszać się wcale troche głupio. Szczegolnie, że spotkanie goni spotkanie, jakieś mitingi, apointmenty, skype conferencje i czego tam jeszcze dusza sobie zapragnie, albo nie zapragnie tylko inni zaplanują, i wtedy to już trzeba, a jak trzeba to trzeba i sie nie marudzi. No to przynajmniej grałam dobrą miną do złej gry...

Boże jak mi się dzisiaj nie chciało, to aż trudno wyobrazić. Mialam napisać artykuł, to wiadomości okazały się być niesamowicie interesujące, aż ominąć szkoda. Potem musiałam oczywiście zjeść porządny posiłek, bo jakżeby inaczej, następnie zapytać się znajomych jak tam sobie żyją, gdziekolwiek się teraz podziewają, zadzwonic do mamy, pokręcic się po biurze, podlać kwiatki....a wtedy z nienacka okazało się że... już 5ta! ostatnie spotkanie i zeeeero przygotowania

Nie powiem żeby jakoś bardzo źle wypadło, ale też i bezszaleńczo, "tak, tak, rozumiem Państwa postulaty", i dalej kiwasz głową. Po spotkaniu już nic nie udało się mi zrobić "produktywnego" więc trzeba bylo wrocić do mieszkania z nadzieją, płonną rzecz jasna, że może tutaj coś się zadzieję, coś się we mnie obudzi i wreszcie bedę w stanie wystarczającego pobudzenia emocjonalno - motywacyjnego zeby zacząć coś robić... No niekoniecznie.

Jedyne co zrobiłam to pogadałam sobię z uroczą Ayo, moją nową Japońską współlokatorką. taa, nie ma to jak siedzieć w kuchni mieszkania w sercu Węgier, pić chińską zieloną herbatę, jeść suszone hinduskie mango rozmawiając przy tym z dziewczyną z Japonii i tylko zastanawiać się jak ja się jutro spakuje na wyjazd do Rumunii?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz