Piątek trzynastego okazuje się jak zwykle nie byc najszczęśliwszym dniem, rano przeraźliwy ból głowy, skórcze mięsni i zawroty, potem zgubiłam się na własnym osiedlu by wreszcie pojść do biura i dowiedzieć się że moja praktykantka idzie do szpitala... cudownie.
Na domiar zlego Cinuś nie może przyjechać bo mu się samochód zepsuł a właściciel nie przyszedł odebrać czynszu bo... nie wiem bo co, bo przecież nawet nie zadzwonił.
W każdym razie ja zmierzam na party, najpierw Morrisons 2, jedna z bardziej polecanych dance bud w Budapeszcie, gdzie nie dość że do 21 wejście jest bezpłatne, to jeszcze wszystkie drinki za 500HUF. Poza tym na kilku salach można bawić się w rytm różnej muzyki począwszy od słonecznego disco po R&B. Problem tylko stanowią panowie, którzy nijak nie rozumieją, że NIE znaczy NIE. Prawdę mówiąc, to był jednen z bardziej dotkliwszych szoków kulturowych tutaj. Ostatnio bowiem kiedy bylam z koleżankami na dyskotece po kilku godzinach po prostu wyszłyśmy totalnie zdegustowane tym co mialo miejsce na parkiecie.
Nie dość że musiałyśmy znosić sterte facetów obłapujących nas to jeszcze co ściana to jakaś lasia kręci pupą w bardzo "wymowny" sposób. Prawdziwe "sex at the danceflore". i w ogole nie miało znaczenia to, że miałyśmy na sobie długie bluzki bez dekoldu, długie spodnie i adidasy, kiedy przychodziło co do czego, to spokoju nie miałyśmy bo ktoś chciał tylko... zatańczyć.
co kraj to obyczaj, na szczęscie i na to znalazł się sposób, w stosunku 2:1, dwóch panów i jedna pani chodzimy teraz na party więc jak coś nasi kochani chłopcy wcielają się w bodyguardów :D
miejmy nadzieje że dzisiaj wystarczy jak pójde z Lolo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz