niedziela, 13 sierpnia 2017

Pocztówki z Birmy - praca

Kiedy rzeczywistość znów przeraża i brakuje Ci tchu w piersiach, weź głęboki wdech i powiedz sobie, że przecież masz całe życie przed sobą, a inni dzieci. I pewnie w tym problem.

Miało znowu być piękie, miał byc jasno określony cel na horyzoncie i kilka ścieżek do eldorado. Wyszło jak zwykle, czyli znowu mleko się rozlało i brakuje ścierki żeby wszysto posprzątać. Samotność doskwiera najbardziej w tłumie kiedy w domu zbudowanym na skale runął fundament.

Nie wiesz co robić? Ja też nie. 

wtorek, 8 sierpnia 2017

Życie w obrazkach

Spotkałam się dzisiaj na lunch z kolegą w Sharky's, jednej z lepszych knajp w mieście gdzie w kuchni używa się wyłącznie lokalnych produktów. Właściciel - Sharky - uciekł z Birmy po protestach w 1988 i zrządzeniem losu wylądował w Szwajcarii gdzie przez kilka lat doskonalił swoje umiejętności kulinarne. Ocieplenie politycznego klimatu zmotywowało go do powrotu do ojczyzny a smykałka do biznesu zaowocowała otworzeniem całkiem schludnej knajpki z europejskim jedzeniem przyrządzonym z rodzimych składników (zapewne brak dostępnych zagranicznych produków i ciągłe problemy z zaopatrzeniem jangońskich sklepów również odegrały tu swoja rolę).

Zamówiłam sałatkę z pieczoną dynią, fetą i orzechami. Zrobiłam jej zdjęcie i opublikowałam je na instagramie zanim zaczęłam jeść. Na szczęście nie była to zupa albo gorące drugie danie, wtedy głupio byłoby szukać idealnego ujęcia. W drodze na lotnisko sprawdziłam jak się mają moi znajomi przeglądając ich zdjęcia na Facebooku albo Insta. Jedzą dobrze i podróżują, więc chyba wszystko w porządku. Po przyjeździe rozbolał mnie brzuch, tutejsze taksówki zawsze wywołują u mnie nudności. Puszki koli, którą wypiłam żeby przeczyścić zawartość żołądka już nie opublikuję.

Zaczełam się zasanawiać jak bardzo mijamy się z prawdą o życiu przeżywając je w obrazkach.

Sałatka z pieczoną dynią, fetą, orzechami i z czym jeszcze kucharz miał pod ręką

piątek, 4 sierpnia 2017

Przegląd Prasy - Pocztówki z Birmy

Od kilku tygodni międzynarodowa prasa podjęła temat Birmy. Zaczęło się od odwołania szefowej misji ONZ w Birmie na skutek zaniedbań i braku stanowczości w relacjach z rządem. Potem na wokandę trafiła ustawa D-66 dotycząca zakresu dozwolonej krytyki w mediach przewidująca karę do 3 lat więzienia za zniesławienie. Niestety, demokratyczny rząd nie zdecydował się zmienić prawa w pełnym zakresie co wywołało fale krytyki. I jeszcze ultra prawicowi mnisi wyszli na ulice domagając się "oczyszczenia" Birmy z nie-buddystów, a w jednej z dumnych, stuprocentowo buddyjskich, wiosek zburzono dom artysty bo mieszkańcom wydawało się, że to meczet.  Walczące o autonomię mniejszości nazywa się rebeliantami, odmawia się im praw obywatelskich więc chyba można nazwać ich po swojsku - gorszego sortu.

Czasem zastanawiam się jak daleko musiałabym wyjechać żeby czytając wiadomości nie czuć się jak w domu.



-----------------------------------------------------------------------------

źródła:
https://www.irrawaddy.com/news/burma/activists-deem-amendments-article-66d-ineffective.html
http://www.bbc.com/news/world-asia-40256083
https://www.irrawaddy.com/news/burma/religion-minister-rejects-nationalists-criticism-intends-purify-buddhism-myanmar.html
http://frontiermyanmar.net/en/angry-mob-forces-destruction-of-home-in-kyaukpadaung-after-mosque-rumours

środa, 2 sierpnia 2017

Codzienność w trzecim świecie - Pocztowki z Birmy

Zadziwia mnie czasem to jak bardzo potrafię zamknąć w mojej przestrzeni codzienności Umościć się w bąblu oderwanym od otaczającej mnie rzeczywistości. Wstaję rano, pijąc kawę sprawdzam wiadomości, rzucam okiem na plan dnia i pogodę za oknem. Potem idę do pracy, jem lunch i przegryzam jakieś sezonowe owoce.  Wracajac do domu zachaczam o sklep i stoisko z warzywami. Potem przebieram się i idę na siłownie, a wracając do domu czasem kupię butelkę wina by napić się lampkę czytając wieczorem.

Czasem obawiam się, że jedyne czym moje życie różniłoby się gdybym zamiast w Rangonie mieszkała w Warszawie to pogodą i może ilością czasu spędzonego dojeżdżając do pracy. Tutaj spaceruje 10 minut. 

A przecież od dziesięciu miesięcy mieszkam w Birmie. Kraju tak odległym czaso-przestrzeniowo. Kraju, gdzie 1.7miliona dzieci pracuje nielegalnie, bo ich rodziców nie stać na szkołę, gdzie heroina dodawana jest do pensji pracownikom kopalnii jadeitu szukającym zielonego złota po 16 godzin dziennie, oraz kraju, gdzie kolejny dziennikarz właśnie trafił do więzienia za raport na temat łamania praw człowieka przez birmańską armię na terenach zamieszkiwanych przez Rohingya. 

wtorek, 1 sierpnia 2017

Polka na obczyźnie

Od siedmiu lat mieszkam za granicą. To prawie jedna czwarta mojego życia i większość dorosłości. Nie uważam się za typową Polkę, nie wiodę typowo polskiego życia (nawet nigdy nie spędziłam urlopu remontując mieszkanie chociaż wiem jak naprawić cieknący kran i skręcić meble). Mój obraz Polski to wspomnienia z dzieciństwa i coroczne świateczne wizyty u babci. I choć staram się być na bieżąco z wydarzeniami w domu, choć śledzę wiadomości i przeglądam fakty, czasem tak trudno odnieść mi się do wojny polsko - polskiej nad Wisłą. Z jednej strony czuję ogromną dumę widząc ludzi na ulicach zaangażowanych w walkę o fundamentalne prawa, z drugiej wstyd mi gdy muszę tłumaczyć dlaczego wciąż o te prawa trzeba nam się spierać. Jakby Polska i protest były powiązane niewidzialną nicią.

Jednak nie uchylam się, protestuje. Często prawie w pojedynkę, na różnych końcach świata zapalam świeczki, przyczepiam transparenty albo rozkładam parasolkę. Wiem, że mój protest jest niewidzialny, że usłyszy o nim jedynie skłócona Polonia i wyedukuje mnie mówiąc, że tracę czas. Starsi panowie powiedzą mi, że może gdybym mieszkała w Berlinie albo w Nowym Jorku to coś by to nawet znaczyło, ale że jestem w Rangunie lub Kuala Lumpur, to tylko zawracam głowę.

Pamiętam, kiedy przyleciałam do Birmy w czasie drugich niezależnych, i pierwszych uznanych przez hunte, wyborów w 2014. Pamiętam tłumy na ulicach świętujące fakt, że po piećdziesięcu latach autorytarnych rządów generałów, wreszcie społeczeństwo mogło samodecydować. Pamiętam też gdy euforia mineła i nowy rząd napotkał pierwsze słowa krytyki. Pamiętam ludzi, którzy pomimo niezadowolenia cieszyli się z prawa do krytykowania władzy. Może moje protesty są niewidzialne, jednak głęboko wierzę, że nie protestujemy tylko po to żeby kogoś przekonać do naszych racji, ale przede wszystkim, żeby wyrazić swój sprzeciw przeciwko działaniom godzącym w nasze wartości. I choć może i Rangun, i Kuala Lumpur są na drugim końcu świata, to wierzę, że nasz protest nie jest zupełnie nieistotny.

Dlatego dzisiaj również protestuję, jak zwykle z daleka, w pojedynkę i zapewnie bez rozdźwięku, przeciwko zabieraniu nam Chopina i ubierania go w jedynie-słuszny biało-czerwony frak z metką Polska dla Polaków. Przeciwko wygładzaniu niedoskonałości historii i zabieraniu nam prawa do nauki na naszych błędach. Wreszcie, przeciwko dzieleniu nas na prawych i prawszych, godnych i (nie/po)godnych do uczczenia minutą ciszy bohaterów godziny W. 

niedziela, 12 lutego 2017

Teheran

Chociaż wciąż walczę z liniami lotniczymi, właśnie kupuje bilet do Teheranu na kwiecień 2017. Mam zamiar w Iranie spędzić dziesięć dni tej wiosny i chociaż wszyscy, którzy mieli ze mną jechać, w końcu zdecydowali sie zostać w domu, lece na podbój Persji.

Iran zawsze mnie fascynował, irańska kuchnia jest jedną z moich ulubionych a kultura wciąż mnie onieśmiela. To będzie moja trzecia samotna podróż i mam nadzieję, że będzie zupełnie magnicznie. Obiecuję pisać i robić masę zdjęć, mam nadzieję mieć internet i wiele szczęścia.

Tymczasem, AirAsia złapała robaka: