czwartek, 7 kwietnia 2016

Kambodzanka - choroby

Są zagranice gdzie w chorobie można polegać na świetnej opiece medycznej, są też takie, gdzie strach chorować. Niestety, Kambodża w ogromnej mierze należy do drugich. W Kambodży nawet Kambodżanie wolą nie chorować i jeśli stać ich na wyjazd, lecą do Bangkoku, Singapuru albo nawet do Wietnamu, który nie słynie z turystyki medycznej.

Publiczna opieka zdrowotna, choć istnieje w teorii, w praktyce oznacza często większe ryzyko komplikacji i zachorowań związanych z brakiem higieny niż pomocy ze strony medyków. W Phnom Penh jest co prawda kilka klinik, znajduje się tutaj nawet renomowana klinka International SOS jednak opinia o niej jest niezwykle wątpliwa. Wszystkiemu winna przytłaczająca skala korupcji, która odcisnęła piętno również w sferze medycznej gdzie prawie każdy, również z kupionym dyplomem, może założyć własną klinikę czy nawet szpital.

Szpitale i kliniki - tylko w sprawach nagłych i poważnych

Jeśli chodzi o szpitale, godny polecenia jest jedynie Royal Rattanak - szpital w Phnom Penh założony przez inwestorów z Bangkoku oferujący standardowa opiekę medyczną przez dość dobrze wyszkolony personel (wielu lekarzy i pielęgniarzy skończyło studia za granicą) oraz posiadający wystarczające zaplecze medyczne. Niestety, w związku z prawie brakiem konkurencji, ceny porażają. Za dzień w szpitalu od 600 do 1000usd w zależności od przyczyny, dodatkowo osobna sala w szpitalu 190usd za dobę. Warto sprawdzić na jaką kwotę nasz ubezpieczyciel pokrywa koszty leczenia. Dla porównania samolot do Bangkoku, Kuala Lumpur czy Singapuru kupiony od ręki kosztuje nie więcej niż 100usd.

Apteki - bez recepty ale też bez porady specjalisty:

W Kambodży są dwa rodzaje aptek, pierwsze "khmerskie" są tanie i leki pochodzą głównie z krajów Azji. Wyglądają bardziej jak stragany, często pozbawione są drzwi i klimatyzacji, nie ma tam lodówek do przechowywania leków wymagających specjalnej, niskiej temperatury. Rzadko kiedy farmaceuta mówi płynnie po angielsku, jednak z mojego doświadczenia jeśli przyniesiemy konkretny lek albo przetłumaczymy na khmerski nasz problem (używając google translatora) jesteśmy na dobrej drodze do celu. Przy głównych ulicach miasta, często zdarza się, że chociaż jedna osoba mówi po angielsku więc zawsze wybieram aptekę z ulicy 63 czy 51. Polecam starszych, bardziej doświadczonych fachowców, którzy z biegiem lat, niezależnie od jakości dyplomu, zdobyli praktyczną wiedzę nt. medykamentów.

Jednak, jeśli potrzebujemy leku, który wymaga przechowywania w lodówce lub po prostu nie chcemy ryzykować, zawsze możemy udać się do jednej z "zachodnich" aptek. Do wyboru mamy kilka sieci od u-pharm (największej) poprzez western pharmacy po guardiana. Wszystkie te apteki wyposażonej są również w działy z kosmetykami i produktami związanymi ze zdrowym trybem życia. Apteki są klimatyzowane a wewnątrz wyglądają zupełnie podobnie do znajomych, polskich sieci. Farmaceuci mówią po angielsku, jednak nie zawsze przekłada się to na ich znajomość produktów, szczególnie gdy są młodzi. Już kilka razy kupiłam bardzo drogie, importowane leki, które okazały się być niewypałem ponieważ farmaceutka nie znała różnicy np. pomiędzy jednymi a drugimi kroplami do oczu a jej głównym argumentem było to, że są sprowadzane z Ameryki.

Najlepiej zatem, zanim udamy się do apteki, skonsultować ze znajomym lekarzem z Polski jakie substancje aktywne są nam potrzebne i sprawdzić czy to co podaje nam farmaceuta mieści się jakość w ramach naszych oczekiwań.

Trzeba sobie jakoś radzić:

Pomimo tego, że oficjalnie większość leków sprzedawanych jest na receptę, zarówno w khmerskich jak i zachodnich aptekach, bez problemu dostaniemy wszystkie, nawet ograniczone receptami leki. Wiele produktów medycznych dostępnych jest również w sklepach wielobranżowych a leki przeciwbólowe nawet na stacjach benzynowych. Dlatego, biorąc pełną odpowiedzialność za swoje zdrowie, przy mniejszych infekcjach, zatruciach lub urazach, warto sprawdzić jakie środki są nam potrzebne i samemu zdecydować co kupić i jak dawkować. W przypadkach poważniejszych urazów, jeśli jesteśmy w stanie wyjechać, lepiej udać się za granicę do Tajlandii, Malezji czy Singapuru gdzie opieka medyczna jest na najwyższym, światowym poziomie. Dodatkowo, niektóre biura ubezpieczeniowe mają w swojej ofercie ewakuacje i transport do szpitala, co szczególnie w Kambodży wydaje się być zasadne.


A najlepiej, po prostu nie chorować.... 

niedziela, 20 marca 2016

Kambodżanka - zakupy

Już ponad miesiąc odkąd przyleciałam do Kambodży. W tym czasie zdążyłam się trochę otrzaskać z lokalną rzeczywistością, wiem jak używać mapy w telefonie żeby przedostać się do najważniejszych punktów miasta, mam też pojęcie ile powinny zabrać i kosztować najprostsze czynności. Zrobienie zakupów to jedno z podstawowych sprawunków i że powoli zaczynam się czuć coraz bardziej miejscowa to wiem też gdzie, co i za ile należy kupić.

Ze względu na wielogodzinną pracę, zakupy to głównie moje weekendowe zajęcie. Nie jest to jednak sprawa aż tak prosta jakby się wydawało.

Centrum Handlowe
W Phnom Penh jest tylko jeden supermarket, do jakich przyzwyczailiśmy się żyjąc... wszędzie. Aeon Big to miejsce nie tylko zakupów ale przede wszystkim spotkań. Można tam znaleźć zachodnie marki produktów, zjeść w knajpce, napić się kawy od Glorii Jeans, czy wstąpić do Tous les Jours po świeże bagietki. Są też butiki z butami, kilka sklepów z odzieżą, jest nawet lodowisko i sklep z zabawkami. Supermarket ma trzy piętra i zdecydowanie nie są to Warszawskie Tarasy, jednak jak się nie ma co się lubi... Jednakże zakupy tam robi się raczej z konieczności, jeżeli nie uda się znaleźć niezbędnych produktów w innych, tańszych i bardziej dostępnych miejscach.



Market 
Większość zakupów w tygodniu robię po prostu w marketach. W PP jest kilka sieci małych sklepików osiedlowych, które wbrew pozorom są dobrze zaopatrzone. Trochę większy i bardziej zachodni to Thai Huot w którym można znaleźć i produkty żywnościowe i kosmetyki a także garnki i kubki, troszeczkę droższy od wiekszego Lucky, jednak ze względu na lokalizacje, zdecydowanie mój priorytet.

Targowisko
Jednak najbardziej intensywnym doświadczeniem kulturalno - zakupowym, jest oczywiście wizyta na targu. Bazarów w Phnom Penh jest mnóstwo, średnio jeden na każdą dzielnicę. Największy nazywa się Russian Market i pomimo tego, że wielokrotnie pytałam, wciąż nikt nie odpowiedział mi na pytanie co Rosjanie mają wspólnego z targowiskiem. Jednakże jest on w samym sercu miasta i dodatkowo można kupić tam dość dużo pamiątek, ręcznie robionej biżuterii czy galanterii.

Ponieważ produkty codziennego użytku na dzielnicowym targowisku są tak samo dostępne jak te na największej hali Russian Market, z wygody wybieram dzielnicowy targ na BKK1, na przeciwko szkoły zaraz obok mojego mieszkania. Targ otaczają parkingi motocykli gdzie za jedyne 500KHR czyli 0.12 usd mozna zostawić maszynę i na dobrze rozkoszować się tym, co bazar oferuje. Mur targu zbudowany jest głównie z blachy falistej wielu małych straganów tworzących zewnętrzny plaster oddzielający parking od strefy handlu. W środku, pod ogromnym namiotem znajdują się sektory targu z różnym zabudowaniem w zależności od charakteru pracy. Na ogromnych ławach oddzielonych dyktą wykładają swoje produkty handlarze i handlarki spożywczy, sekcja owoców miesza się z mięsem i rybami oraz graniczy z otwartą jadłodajnią. Obok garkuchni znajdują się salony piękności gdzie za kilka dolarów można obstrzyc włosy i zrobić paznokcie. Dalej są ubrania i środki czystości które znów przechodzą w produkty spożywcze stałe, jak ryż czy makaron i znów owoce, mięso i ryby.

Targ tętni swoim życiem i zawsze jest tam tłoczno, jednak po doświadczeniach z Azji Środkowej brakuje organizacji i przede wszystkim dbania o higienę. Surowe mięso otaczają kłęby kurzu i chmary insektów, po podłodze leją się nieznanego pochodzenia płyny. Warzywa są o połowę tańsze niż w warzywniaku, jednak odór szczególnie po południu jest dość zniechęcający, często powoduje odruch wymiotny więc dla mnie targ to raczej konieczność. Do tej pory kupowałam jedynie warzywa i owoce przede wszystkim jeśli nie mogłam znaleźć ich na  i oczywiście są one świeże i smaczne, jednakże jeśli muszę przejść przez aleje z mięsem, to często wolę po prostu zajść do sklepu za rogiem i kupić je w bezpiecznym, czystym i sprawdzonym miejscu.

Dodatkowym utrudnieniem są również żebrzące dzieci co chwilę trącające nas przed wejściem na targ jednak w brew pozorom sprzedawcy są nadwyraz uczciwi i nawet na samym początku, kiedy wciąż miałam problem z przelicznikiem rieli na dolary zawsze bardzo sprawiedliwie odliczali mi resztę. Po kilku razach na tym samym straganie sprzedawcy nabierają też odwagi i poczucia obowiązku względem klienta więc zdarzyło mi się już, że handlarz usilnie przekonywał mnie do kupna mango i jakoś nie koniecznie namawiał na ananasy co jak mi powiedziano miało sugerować że mango są świeże a ananasy niekoniecznie.



Super Dyskont
Słyszałam też o dyskoncie, jedynym w mieście australijskim odpowiedniku Lidla, jednak sklep o chwytliwej nazwie Super Duper znajduje się dość daleko a jego asortyment nie jest większy niż minimarketu, dlatego ze względu na niewielką ilość zakupów jeszcze nie zdążyłam się wybrać do raju vegemite i schabu.

To może koszyk:
Dodatkową opcją jeśli chodzi o świeże warzywa i owoce jest również koszyk warzyw od Discovery Farm w dwóch rozmiarach dostarczany do drzwi klienta w dowolnej częstotliwości. Produkty pochodzą z organicznej i pro-społecznej farmy założonej przez wolontariuszy jednej z organizacji pozarządowej i pomimo wyższej ceny niż np. w warzywniaku zdecydowanie warto rozważyć koszyki szczególnie gdy brak czasu na zakupy a i rodzina większa. Dla mnie niestety nawet mały koszyk jest zbyt duży więc zakupy robię codziennie/ co drugi dzień na rogu w Nature Garden.

Sklep na rogu:
Minimart Kiwi albo Lama to narożne sklepy z bardzo podstawowymi produktami, głównie napojami i pół przetworzoną żywnością. Znajdzie się w nich puszka piwa czy coli ale już mąki na naleśniki możnaby szukać ze świecą. W asortymencie od żywności do środków higieny przez zabawki i zapalniczki jednak do tej pory bardziej traktowałam je jako ostatnią szansę ponieważ są otwarte nieco dłużej niż inne sklepy jednak z góry wiadomo że nawet podstawowych zakupów się tam nie zrobi.

Niezależnie od miejsca, wybierając się na zakupy w Phnom Penh warto spojrzeć na zegarek ponieważ sklepy otwierają się najwcześniej o ósmej i zamykają najpóźniej o 10 (Aeon Big w dni tygodnia). Na szczęście bary, restauracje czy stragany z jedzeniem otwarte są do późna więc w najgorszym wypadku gdy nie uda nam się zrobić zakupów, na kolacje za niewielkie pieniądze można po prostu wyjść na miasto. 

niedziela, 28 lutego 2016

Kambodżanka - transport prawie publiczny

Jedną z pierwszych rzeczy jakie zauważyłam w Kambodży był brak transportu publicznego. Większość metropolii w Azji Południowa Wschodniej (Bangkok, Kuala Lumpur, Jakarta) ma albo do dyspozycji metro albo dość zorganizową sieć autobusów. Niestety w Phnom Penh jak na razie Ministerstwo transportu przede wszystkim zajmuje się budową dróg i łączeniem miejscowości nie zaś organizowaniem publicznego, łatwo dostępnego środka komunikacji dla mieszkańców. Z drugiej strony potrzeba łatwego i taniego przemieszczania została w pewnym sensie zaspokojona przez różne formy prywatnego biznesu. Mamy do dyspozycji taksówki, autoriksze, riksze a nawet motor taksi oraz oczywiście wiele firm oferujących prywatnego kierowcę czy wynajem samochodu albo motoru na godziny, dni, miesiące.

Taksówki:

Najbardziej zachodnia opcja używana głównie przez obcokrajowców szczególnie przyjeżdżających do Kuala Lumpur w sprawach biznesowych lub tych zostających w wielogwiazdkowych hotelach. Kierowcy w ogromnej mierze mówią po angielsku. Cenę należy negocjować przed wejściem do samochodu ponieważ większość z nich wciąż nie ma licznika. W związku z małą popularnością taksówek wśród mieszkańców Phnom Penh, taksówki trzeba zamawiać przez operatora i najlepiej poprosić o to recepcjonistę hotelu, biurowca czy restauracji.
Kierowcy są uprzejmi a samochody czyste i z klimatyzacją, z resztą płacimy im za to. Cena przejazdu może być nawet dwa razy większa od tuk tuka.

Auto Riksza - Tuk Tuk albo Remok:
Chyba najbardziej popularny sposób poruszania się po mieście gdy nie mamy własnego motoru to tuk-tuk. Nazwa pochodzi od autorikszy, trzy kołowego pojazdu lub motoru z przyczepą, również popularnego w Tajlandii. Lokalnie nazywa się go remokiem i podobno Kambodżanie nie lubią gdy na ich trzykołówki mówimy Tuk Tuk, jednak nigdy nie spotkałam się z żadnymi uwagami na ten temat.
Tuk Tuka złapać jest łatwo, dość często wystarczy tylko wyjść na ulice a polujący na pasażerów kierowcy sami do nas zagadają. Cenę oczywiście należy negocjować najlepiej mówiąc, że już tam byliśmy i zawsze tyle płacimy. W obrębie miasta w dzień, tuk tuk nie powinien kosztować więcej niż 5 dolarów, gdy nie przejeżdzamy mostu to maksymalnie 3 dolary. Najlepiej zapytać w sklepie czy knajpie ile powinna kosztować nas jazda z punku A do B i targować się z kierowcą do skutku.
Niestety, kierowcy słabo mówią po angielsku i często nie znają mniejszych ulic miasta zatem podstawą jest telefon z GPSem i znajomość "prawo, lewo, stój".
Dodatkowo, ze względu na swoją popularność wśród turystów, tuk tuki stały się również  popularne wśród złodziei na motocyklach, którzy specjalizują się w wyrywaniu toreb/plecaków klientom auto rikszy. Aby nie paść ofiarom złodzieja, należy trzymać przed sobą a najlepiej na ramieniu torby a pieniądze za przejaz mieć wyliczone. Dodatkowo, wybierać można tuk tuki z metalową siatką albo jakąś inną osłoną pasażerów ochraniającą i nas i nasze pakunki.

Moto Taksi:
Szczególnie kiedy zależy nam na szybkości i ominięciu korków, możemy skorzystać z moto taksi czyli motora który przewiezie nas w wybrane miejsce. Podobnie jak w przypadku tuk - tuka, wystarczy przejść 100 metrów ulicą i możemy być pewni że jakiś kierowca motoru zagai do nas z pytaniem czy nie potrzebujemy podwózki. Niestety ze względu na bardzo dorywczy charakter pracy, kierowcy rzadko znają więcej niż oczywiste punkty miasta zatem albo wiemy sami albo jedziemy z mapą.
Jeśli mamy zamiar dłużej zostać zdecydowanie warto zaopatrzyć się w kask ponieważ żaden z kierowców motor taksi nie ma dodatkowego kasku dla klientów a wypadki na drogach są raczej popularne.
Cenowo, motor taksi klasyfikuje się na spodzie drabiny kosztów. Nawet za przejazd przez rzekę z Bulowaru Rosyjskiego pod Pałac Królewski bez większego targowania zapłaci się 3 dolary.

Cylko - riksze:
Ostatnią możliwościa transportu publicznego w Phnom Penh są urocze cyklo czyli rowery z zamontowanym siedzeniem z przodu dla klientów. Popularne szczególnie w samy centrum i w okolicach turystycznych dostarczają wiele radości dorosłym i dzieciom jednak nie ma co liczyć na dłuższą jazdę ani nie polecałabym jazdy przez zatłoczone większe ulice ze względu i na bezpieczeństwo podróżnych, i na komfort. Ulice w Phnom Penh są bardzo zanieczyszczone i zamiast powietrza wdycha się spaliny więc im szybciej uda nam się wyjechać z zatłoczonych miejskich ulic tym lepiej. Cyklo są zbyt duże by ominąć korki więc lepiej zdecydować się na przejażdżkę wzdłuż rzeki czy po jednym z miejskich parków.
Cenowo, cyklo, nas nie rozpieszczają, jednak ze względu na swój czar, warto przynajmniej raz się przejechać.


Wynajem:
Gdy zależy nam na niezależności i czujemy się na siłach podróżować na własną rękę w gąszczu kambodżańskich ulic, do dyspozycji mamy wynajem motorów czy skuterów na dzień, tydzień lub miesiąc. Koszt motora/skutera waha się od 6-7usd na dzień albo 20 - 25 usd na tydzień, za miesiąc jazdy powinniśmy zapłacić 60-70 usd. Najczęściej musimy się liczyć z dodatkowymi kosztami depozytu oraz sami zapłacić za paliwo. Część firm wynajmuje również kaski.
Wynajem samochodów również nie stanowi problemu i przy dobrych wiatrach możemy cieszyć się z niezależności na drogach już za niecałe 9dolarów dziennie. Wynajmując samochód musimy się jednak liczyć ze stresem na drogach i kolejnymi kontrolami policji mającej na celu otrzymanie kilku dolarów na piwo po służbie.

Podsumowując, pomimo braku najbardziej typowych środków transportu publicznego, każdy turysta czy mieszkaniec Phnom Penh bez problemu jest w stanie przedostać się przez miasto. W zależności od preferencji i zasobności portfela mamy kilka możliwości wyboru przynajmniej do czasu gdy Phnom Penh upora się z bardziej palącymi problemami i zacznie inwestować w sieć autobusów czy metro. 

wtorek, 23 lutego 2016

Kambozanka, dzień ósmy - pieniądze

Jest wiele powodów dla których lubie Kambodże, ma przykład codziennie się czegoś nowego uczę. Niby takie błahe sprawy, a jednak. Płacenie za posiłek w Kambodży moze być zadaniem dość skomplikowanym jak sie dzisiaj okazało.

Zacznijmy od tego że w Kambodży oficjalnie funkcjonują dwie waluty: kambodżański riel i dolar amerykański. Wydawałoby się to dość nielogiczne, a jednak wytłumaczenie takiego stanu rzeczy jest bardzo praktyczne, albo przynajmniej było kiedy ów metodę wprowadzano. W czasie reżimu Czerwonych Khmerów w Kambodży w ogóle nie było polityki monetarnej czyli najprościej mówiąc nie było waluty. Khmerowie chcieli zapobiedz kapitalizmowi a że symbolem kapitalizmu jest pieniądz, więc wycofano pieniądze. 

Oczywiście nie przyniosło to dobrobytu, ale o tym później. Kiedy wreszcie społeczność międzynarodowa obudziła się z letargu i przy pomocy sąsiadów król obalił Khmerów, straumatyzowani ludzie musieli na nowo przyzwyczaić się do życia w kapitalizmie, niestety wiara w państwo i zaufanie do jego insygnii (również waluty) równała się zeru.  Dodatkowo ONZ w pierwszych latach wzmożonej pomocy humanitarnej i gospodarczej wpompowała miliony dolarów na rynek i zamiast przyzwyczajać społeczeństwo do riela, dała ludziom możliwość operowania w bezpiecznej, międzynarodowej walucie. 

Sytuacja utrzymuje się od ponad 35 lat i nie ma zbytnio szans na poprawę. Obecnie riel jest używane jedynie jako reszta dla jednodolarówek czyli przede wszytkim w czasie posiłków i drobnych zakupów. 

Poszliśmy na lunch więc do zapłacenia było niewiele. Na osobę około 6 dollarów jednak do dyspozycji mamy dwie waluty, czasem różny kurs i kilka rodzajów banknotów. Jeden dolar to 4000 albo 4100 rieli. Zatem albo 24000 albo 24600 rieli lub cokolwiek pomiędzy np 5 dolarów i 4100 rieli. Sprawę dodatkowo komplikują same riele bo nie dość ze banknot 10000 i 1000 wyglądają bardzo podobnie to jeszcze w obiegu są stare i nowe riele które na odmianę różnią sie od siebie znacząco. Mamy zatem nowe, pomarańczowe setki jak i stare zielonkawe a także nowe i stare 1000 tyle że starych tysięcy sa dwa rodzaje co daje 3 różne banknoty o tym samym nominale. 

Podobno po dwóch tygodniach powinnam przywyknąć, jak na razie czesto wykładam ci mam w portfelu i prozę o pomoc. 

Poniżej 3 różne 1000 banknoty. 

niedziela, 21 lutego 2016

Ja Kambodżanka o Polsce.

Nazywam się Ola. Mam 26 lat i z wykształcenia jestem psycholożką. Odkąd pamiętam w wolnym czasie staram się naprawiać świat. Nie, nie jestem żadnym mężem stanu, w ogóle to jestem kobietą i nawet nie jestem wielkim człowiekiem, mam tylko 175cm wzrostu choć często muszę tłumaczyć że to wcale nie tak dużo jak na realia europejskie. Jestem Europejką, przede wszystkim dlatego że w Kambodży, Indiach, Kazachstanie, Malezji czy Birmie ludzie nie wiedzą zbytnio o Polsce. Kilka razy byłam pierwszą białą kobietą jaką widzieli w ogóle, jaką mogli dotknąć naprawdę. Wtedy mi trochę te 175cm wzrostu przeszkadza, ale wciąż nie myślę żebym była wielka.

Świat zaczynałam naprawiać jeszcze w gimnazjum w moim miasteczku. kiedy w soboty odwiedzaliśmy pacjentów oddziału dziecięcego miejskiego szpitala i czytaliśmy im bajki albo bawiliśmy się z nimi żeby czas między zabiegami był choć trochę milszy. Kilka lat później wyjechałam do Indii na trzymiesięczny projekt nt profilaktyki HIV i AIDS wśród matek na prowincji New Delhi i pierwszy raz w życiu zrozumiałam, że jestem też biała. Wcześniej nigdy nie myślałam o sobie w tej kategorii, moja białość była oczywista. Dopiero w Indiach zrozumiałam jej moc. W mgnieniu oka stałam się ważna, byłam zapraszana na śluby i urodziny bo zdjęcie noworodka ze mną miało magiczną moc. Nie, żebym czuła się z tym jakoś wyjątkowo, dużo bardziej byłam tą swoją białością przytłoczona. Władza przecież to odpowiedzialność, to posłuch, nawet wśród organizatorów projektu, których co chwila musieliśmy nagabywać o kolejne informacje, obiecane posiłki czy naprawę zepsutej lodówki.

W Indiach zrozumiałam również jak bardzo uprzywilejowani jesteśmy jako społeczeństwo, ile znaczy, wciąż krytykowana, służba zdrowia czy policja dzięki której bezpiecznie czujemy się na ulicach. Dlatego gdy wyjeżdżałam z Polski na dobre, odprawiałam się na wschód z myślą, że tam potrzeba mnie bardziej, że w Kazachstanie, w Birmie czy w Kambodży jestem wstanie zrobić więcej i naprawić choć trochę świata. Myślałam, że zostawiam Polskę silną i powoli podążającą ku rozwojowi z ufnością, w duchu tolerancji i akceptacji.

A teraz jest mi po prostu głupio. Bo co mam powiedzieć Kambodżanom, którzy pytają się mnie jaki powinien być dobry rząd, albo jak my to w Europie robimy, że mamy taki dobrobyt. Mam im powiedzieć że pomimo, że chodzę na każde wybory to i ja zaczęłam wątpić w demokrację? Co mam powiedzieć młodym ludziom kiedy pytają czy warto odwiedzać Polskę? Mam fałszywie ich zaprosić wiedząc ile kosztują bilety i mając nadzieje, że zamiast nad Wisłę polecą nad Tamizę czy Sekwanę, czy może powiedzieć prawdę, że lepiej żeby nie lecieli, bo w Polsce ostatnio nie lubimy osób o śniadej skórze? Albo kiedy ktoś pyta się mnie o Solidarność i czy jestem z niej dumna mam powiedzieć jak bardzo obecni rządzący próbują zniszczyć jeden z niewielu, poza Janem Pawłem II i Skłodowską, symboli Polski?

Albo kiedy ktoś ze znajomych zacznie się pytać o nastroje antyimigracyjne czy rząd Radia Maryja mam po prostu się wypisać z reprezentowania Polski na świecie? Bo przecież tam gdzie nie ma ani konsulatu ani ambasady RP, to każdego dnia, każdy z nas, emigrantów, reprezentuje Polskę najbardziej dosłownie. Reprezentuje przechodząc przez ulicę na zielonym świetle, śmiecąc albo nie, będąc uprzejmym czy krzycząc na piętnastoletnie dziecko podające posiłki o trzeciej w nocy na straganie z żarciem za dolara. Śmierdząc wódą o południu albo segregując śmieci i organizując kampanię społecznościową w obronie orangutanów na Borneo. Dlatego każdego dnia staram się pokazać Polskę najpiękniejszą, najlepszą i najbardziej sprawiedliwą - tylko tyle i aż tyle.

Nie jestem nikim ważnym, żadną sławną postacią, która byłaby w stanie pociągnąć za sobą tłumy, więc nawet gdybym z Phnom Penh pierwszym samolotem wróciła teraz do Polski, pewnie i tak nic by to nie zmieniło. Nie naprawiłabym świata uczestnicząc w dyskusji o teczkach czy raportach bezpieki, dlatego wolałabym nie wracać, dlatego wolałabym wciąż pracować u podstaw i uczyć dzieci czytać i pisać, może to choć trochę zmieni ich świat. Zawsze myślałam, że każdy z nas powinien znaleźć to w czym jest dobry, odkryć swój potencjał, znaleźć swoje miejsce i oddać się swemu powołaniu, być najlepszym w tej jednej dziedzinie i tak po swojemu naprawiać świat. Głęboko wierze, że gdybyśmy wszyscy skupili się na najlepszym z możliwych wykonywaniu naszej codziennej pracy, to razem moglibyśmy zbudować świat dobry dla wszystkich. Dlatego jak na razie zostaje w Kambodży, jak na razie naprawiam świat tutaj. Kambodżańskie problemy są bardziej prozaiczne i pewnie ani mniejsze ani większe od rodzimych, po prostu takie z którymi wiem co zrobić. 

Ale nawet z odległości sześciu stref czasowych chciałabym wypuścić myśl w eter, chciałabym żeby mój głos się liczył, nawet jeśli to głos z drugiej półkuli, z daleka. Chciałabym być dumna z Polski a nie przechodzić na drugą stronę ulicy, zmieniać temat albo przyznawać się do wstydu.