Nazywam się Ola. Mam 26 lat i z wykształcenia jestem psycholożką. Odkąd pamiętam w wolnym czasie staram się naprawiać świat. Nie, nie jestem żadnym mężem stanu, w ogóle to jestem kobietą i nawet nie jestem wielkim człowiekiem, mam tylko 175cm wzrostu choć często muszę tłumaczyć że to wcale nie tak dużo jak na realia europejskie. Jestem Europejką, przede wszystkim dlatego że w Kambodży, Indiach, Kazachstanie, Malezji czy Birmie ludzie nie wiedzą zbytnio o Polsce. Kilka razy byłam pierwszą białą kobietą jaką widzieli w ogóle, jaką mogli dotknąć naprawdę. Wtedy mi trochę te 175cm wzrostu przeszkadza, ale wciąż nie myślę żebym była wielka.
Świat zaczynałam naprawiać jeszcze w gimnazjum w moim miasteczku. kiedy w soboty odwiedzaliśmy pacjentów oddziału dziecięcego miejskiego szpitala i czytaliśmy im bajki albo bawiliśmy się z nimi żeby czas między zabiegami był choć trochę milszy. Kilka lat później wyjechałam do Indii na trzymiesięczny projekt nt profilaktyki HIV i AIDS wśród matek na prowincji New Delhi i pierwszy raz w życiu zrozumiałam, że jestem też biała. Wcześniej nigdy nie myślałam o sobie w tej kategorii, moja białość była oczywista. Dopiero w Indiach zrozumiałam jej moc. W mgnieniu oka stałam się ważna, byłam zapraszana na śluby i urodziny bo zdjęcie noworodka ze mną miało magiczną moc. Nie, żebym czuła się z tym jakoś wyjątkowo, dużo bardziej byłam tą swoją białością przytłoczona. Władza przecież to odpowiedzialność, to posłuch, nawet wśród organizatorów projektu, których co chwila musieliśmy nagabywać o kolejne informacje, obiecane posiłki czy naprawę zepsutej lodówki.
W Indiach zrozumiałam również jak bardzo uprzywilejowani jesteśmy jako społeczeństwo, ile znaczy, wciąż krytykowana, służba zdrowia czy policja dzięki której bezpiecznie czujemy się na ulicach. Dlatego gdy wyjeżdżałam z Polski na dobre, odprawiałam się na wschód z myślą, że tam potrzeba mnie bardziej, że w Kazachstanie, w Birmie czy w Kambodży jestem wstanie zrobić więcej i naprawić choć trochę świata. Myślałam, że zostawiam Polskę silną i powoli podążającą ku rozwojowi z ufnością, w duchu tolerancji i akceptacji.
A teraz jest mi po prostu głupio. Bo co mam powiedzieć Kambodżanom, którzy pytają się mnie jaki powinien być dobry rząd, albo jak my to w Europie robimy, że mamy taki dobrobyt. Mam im powiedzieć że pomimo, że chodzę na każde wybory to i ja zaczęłam wątpić w demokrację? Co mam powiedzieć młodym ludziom kiedy pytają czy warto odwiedzać Polskę? Mam fałszywie ich zaprosić wiedząc ile kosztują bilety i mając nadzieje, że zamiast nad Wisłę polecą nad Tamizę czy Sekwanę, czy może powiedzieć prawdę, że lepiej żeby nie lecieli, bo w Polsce ostatnio nie lubimy osób o śniadej skórze? Albo kiedy ktoś pyta się mnie o Solidarność i czy jestem z niej dumna mam powiedzieć jak bardzo obecni rządzący próbują zniszczyć jeden z niewielu, poza Janem Pawłem II i Skłodowską, symboli Polski?
Albo kiedy ktoś ze znajomych zacznie się pytać o nastroje antyimigracyjne czy rząd Radia Maryja mam po prostu się wypisać z reprezentowania Polski na świecie? Bo przecież tam gdzie nie ma ani konsulatu ani ambasady RP, to każdego dnia, każdy z nas, emigrantów, reprezentuje Polskę najbardziej dosłownie. Reprezentuje przechodząc przez ulicę na zielonym świetle, śmiecąc albo nie, będąc uprzejmym czy krzycząc na piętnastoletnie dziecko podające posiłki o trzeciej w nocy na straganie z żarciem za dolara. Śmierdząc wódą o południu albo segregując śmieci i organizując kampanię społecznościową w obronie orangutanów na Borneo. Dlatego każdego dnia staram się pokazać Polskę najpiękniejszą, najlepszą i najbardziej sprawiedliwą - tylko tyle i aż tyle.
Świat zaczynałam naprawiać jeszcze w gimnazjum w moim miasteczku. kiedy w soboty odwiedzaliśmy pacjentów oddziału dziecięcego miejskiego szpitala i czytaliśmy im bajki albo bawiliśmy się z nimi żeby czas między zabiegami był choć trochę milszy. Kilka lat później wyjechałam do Indii na trzymiesięczny projekt nt profilaktyki HIV i AIDS wśród matek na prowincji New Delhi i pierwszy raz w życiu zrozumiałam, że jestem też biała. Wcześniej nigdy nie myślałam o sobie w tej kategorii, moja białość była oczywista. Dopiero w Indiach zrozumiałam jej moc. W mgnieniu oka stałam się ważna, byłam zapraszana na śluby i urodziny bo zdjęcie noworodka ze mną miało magiczną moc. Nie, żebym czuła się z tym jakoś wyjątkowo, dużo bardziej byłam tą swoją białością przytłoczona. Władza przecież to odpowiedzialność, to posłuch, nawet wśród organizatorów projektu, których co chwila musieliśmy nagabywać o kolejne informacje, obiecane posiłki czy naprawę zepsutej lodówki.
W Indiach zrozumiałam również jak bardzo uprzywilejowani jesteśmy jako społeczeństwo, ile znaczy, wciąż krytykowana, służba zdrowia czy policja dzięki której bezpiecznie czujemy się na ulicach. Dlatego gdy wyjeżdżałam z Polski na dobre, odprawiałam się na wschód z myślą, że tam potrzeba mnie bardziej, że w Kazachstanie, w Birmie czy w Kambodży jestem wstanie zrobić więcej i naprawić choć trochę świata. Myślałam, że zostawiam Polskę silną i powoli podążającą ku rozwojowi z ufnością, w duchu tolerancji i akceptacji.
A teraz jest mi po prostu głupio. Bo co mam powiedzieć Kambodżanom, którzy pytają się mnie jaki powinien być dobry rząd, albo jak my to w Europie robimy, że mamy taki dobrobyt. Mam im powiedzieć że pomimo, że chodzę na każde wybory to i ja zaczęłam wątpić w demokrację? Co mam powiedzieć młodym ludziom kiedy pytają czy warto odwiedzać Polskę? Mam fałszywie ich zaprosić wiedząc ile kosztują bilety i mając nadzieje, że zamiast nad Wisłę polecą nad Tamizę czy Sekwanę, czy może powiedzieć prawdę, że lepiej żeby nie lecieli, bo w Polsce ostatnio nie lubimy osób o śniadej skórze? Albo kiedy ktoś pyta się mnie o Solidarność i czy jestem z niej dumna mam powiedzieć jak bardzo obecni rządzący próbują zniszczyć jeden z niewielu, poza Janem Pawłem II i Skłodowską, symboli Polski?
Albo kiedy ktoś ze znajomych zacznie się pytać o nastroje antyimigracyjne czy rząd Radia Maryja mam po prostu się wypisać z reprezentowania Polski na świecie? Bo przecież tam gdzie nie ma ani konsulatu ani ambasady RP, to każdego dnia, każdy z nas, emigrantów, reprezentuje Polskę najbardziej dosłownie. Reprezentuje przechodząc przez ulicę na zielonym świetle, śmiecąc albo nie, będąc uprzejmym czy krzycząc na piętnastoletnie dziecko podające posiłki o trzeciej w nocy na straganie z żarciem za dolara. Śmierdząc wódą o południu albo segregując śmieci i organizując kampanię społecznościową w obronie orangutanów na Borneo. Dlatego każdego dnia staram się pokazać Polskę najpiękniejszą, najlepszą i najbardziej sprawiedliwą - tylko tyle i aż tyle.
Nie jestem nikim ważnym, żadną sławną postacią, która byłaby w stanie pociągnąć za sobą tłumy, więc nawet gdybym z Phnom Penh pierwszym samolotem wróciła teraz do Polski, pewnie i tak nic by to nie zmieniło. Nie naprawiłabym świata uczestnicząc w dyskusji o teczkach czy raportach bezpieki, dlatego wolałabym nie wracać, dlatego wolałabym wciąż pracować u podstaw i uczyć dzieci czytać i pisać, może to choć trochę zmieni ich świat. Zawsze myślałam, że każdy z nas powinien znaleźć to w czym jest dobry, odkryć swój potencjał, znaleźć swoje miejsce i oddać się swemu powołaniu, być najlepszym w tej jednej dziedzinie i tak po swojemu naprawiać świat. Głęboko wierze, że gdybyśmy wszyscy skupili się na najlepszym z możliwych wykonywaniu naszej codziennej pracy, to razem moglibyśmy zbudować świat dobry dla wszystkich. Dlatego jak na razie zostaje w Kambodży, jak na razie naprawiam świat tutaj. Kambodżańskie problemy są bardziej prozaiczne i pewnie ani mniejsze ani większe od rodzimych, po prostu takie z którymi wiem co zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz