Napiszmy może o tym czego nie mówimy, czego nie wypada wypowiedzieć na głos, o czym błądzą zagubione myśli, lecz usta nie wydają dzwięku. Napiszmy o strachu który przeraża bardziej niż niespodziewane wypadki, o tym co narasta, pęcznieje by w koncu wybuchnąć i rozprzestrzenic ropę pełną zwątpienia.
samotność.
Dzisiaj minęło dziewięc lat od momentu kiedy ostatni raz wyszłam mu na pożegnanie. Przez ostatnie dziewięc lat zjezdziłam pewnie ćwierć świata a jednak wciąż, zastanawiam się, czy przypadkiem nie marnuję czasu, włócząc się stąd tam, starając się znaleźć jakieś dobre miejsce na ziemi, tyle że w każdym raju znajduję szlak prowadzący do nastepnego Eldorado, więc tak przemieszczam się z kąta w kąt spiąc na walizkach. Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu, dom zawsze byl tylko jeden, inne były mieszkania, teraz domem stało się każde miejsce w którym mogę rano napić się gorącej kawy a wieczorem spoglądając przez okno zobaczyć świat pogrążony w mroku.
Nie, nie przywiązuję sie do materii, do miejsc, do ludzi, wszystko przeciez przemija, tylko kupuje kubki i szklanki, talerze i miseczki, wszystko tymczasowe, a jednak z nadzieją na przetrwanie. Zawsze planuje zostać, zawsze w koncu wyjezdzam w podazaniu za nowym, podobno lepszym swiatem.
Zastanawiam sie czy to konsumpcjonizm? Czy supermarket swiata, ktory pozwala nam wybierac tak dlugo ze nie musimy nigdy na nic do konca sie zdecydowac, ze nigdy nie musimy po prostu trwac i budowac, odnawiac, dbac i kultywowac, sprawia, że dzis, jak nigdy wczesniej, nic nie trwa dlużej niż do następnej wersji dostepnej na półkach lub online. Czy ta wielość wyborów nie sprawiła, że zamiast w szczęściu, błądzimy w labiryncie alternatyw, ze chcemy i miec i być, i udajemy że można mieć wszystko, kosztem niczego.
Błądzimy, starając się znaleźć drógą połowę, która idealnie będzie pasowałą do naszych idealnych przywar, cierpimy rozczarowania i decydujemy się już więcej nie próbować, decydujemy się żyć samemu, zupełnie niezależnie, bojąc się kochać i ufać, wiedząc ze skrzywdzić mogą nas tylko ci, którym pozwolimy rozgoscic się w salonie naszego życia. Mówimy, że podjeliśmy wybór, że racjonalnie będzie zostać samemu, przecież nie potrzebujemy innych, tacy potrafimy być szczęśliwi podróżując z plaży do plaży, z klubu do klubu, z raju do raju. Kultywujemy wolność i niezależność, nei dopuszczając do świadomości myśli o tym jak bardzo uciekamy, jak bardzo boimy spojrzeć w lustro, jak bardzo boimy się upływającego czasu. Łapiemy chwilę, przecież drugiej szansy może już nie byc.
droga.
Zacznę więc prościej, w autobusie trasy Phnom Phnem - Ho Chi Minh City wyciągnęłam z torby notatnik, ten jeden który zawsze pakuje ze sobą, na wypadek gdybym potrzebowała cos zapisać, albo narysować, albo polozyc pod głowe. Popatrzyłam, zamknęłam spowrotem i już dalej patrzyłam się tylko przez okno, Czas mijał wolniej niż zwykle, na ekranie telewizora przewijały się obrazy z chińskiego filmu, zawsze zastanawiam się dlaczego bohaterowie w pewnym momencie w kazdym tradycyjnym filmie chinskiej kinematografii unosza sie w powietrze podczas walki na miecze.
Przekraczałam granice pomiedzy Kambodżą a Wietnamem, moze nie najbardziej uroczyście czy z pompą, ale zawsze, jechałam spowrotem do Ho Chi Minh zeby następnego ranka wylecieć do Kuala Lumpur, wrócić do domu i pracy. Jednym z moich największych problemów ostatnio stał się mój paszport, bo zostały mi tylko 2 czyste strony, nie zeby sie skarżyć, po prostu muszę wyrobić nowy. Podobno niezbyt to trudne, wystarczy pójść do ambasady, złożyć wniosek, uiścić opłatę i czekać miesiąc. Przez ten miesiąc albo półtora zostać w jednym miejscu, w jednym kraju i go nie opuszczać, To prawie jakby nabrać powietrza i wytrzymać pod wodą półtory minuty i się nie udusić.
A przecież świat jest pełen możliwości, mamy go na wyciągnięciu ręki, trzeba nam iść dziarsko przed siebie, nie oglądać się, odkrywać, zdobywać, wygrywać, wciaz być elastycznym i mobilnym. Szkoda tylko że kiedy oferowano nam bilet na tę podróż w nieznane, nikt nie zwrócił uwagi na szczegóły napisane małym druczkiem gdzieś na siódmej stronie umowy. Nie było czasu, autobus już odjeżdzał, samolot szykował się do startu, więc biegliśmy wszyscy na oślep by złapać za klamkę od drzwi.
ambicja.
W czasach globalnego kryzysu nie stać nas na przeciętność. Przeciętność kosztuje utratę klienta, trzeba nam zaspokoić wszystkie potrzeby naszych wierzycieli, tak żeby chcieli wciąż inwestować a nie przerzucić biznes do kolejnej bananowej republiki z tanią siłą roboczą.
Trzeba być ambitnym, mieć jasno określony plan na życie, wydzielone kamienie milowe, harmonogram, cele na każdy miesiąc i osiągać, osiągać, osiągać.
Idealne, szczęśliwe życie jest przecież rezultatem ciężkiej, codziennej pracy, ciągłego zmagania się ze sobą i światem, przekraczaniem granic i ogólnym wysiłkiem organizmu, który kiedyś doceni pracę i będzie szczęśliwy, tak gdzieś około osiemdziesiątki, albo po dwunastej w nocy, kiedy po powrocie z pracy, zakupów, dodatkowych lekcji rosyjskiego, briefingu z szefem i kolacji z klientami mozemy trochę odpocząć i cieszyć się z życia. I tylko jeszcze sprawdzę facebooka, odpisze na maile, poczytam na twitterze i wrzucę kilka pięknych fotek #bezfiltra na instagram zeby udowodnic sobie ze wszystko przecież jest cudaśne.
szczęście:
Do perfekcji opanowana umiejętność rozciągania się jak gumka recepturka, przecież jakoś trzeba to wszystko perfekcyjnie połączyć, wchłonąć idealną karierę, ciekawe życie, tętniący rozkoszą romans, przysmaki świata, podróże, nowe buty, teatr, kino i imprezę co weekend. Kolejne poszukiwania idealnej drugiej połowy prawie tak samo skomplikowane jak idealny zapach porannej kawy, po prostu musi mieć to "coś" i nie mieć tego "czegoś", i być po prostu dopasowana do standardów. Chciałoby się powiedziec ze płacę i wymagam, ale podobno to niezbyt "cool" tak płacić, powinnien/powinna sama chciec sie do mnie dopasować i wtopić w interior mojego idealnego życia.
A jak nie to, to przecież mogę być zupełnie przeszczęśliwą singielką, która ma wszystko i żyje pełnią życia, zupełnie, zupełnie spełniona, jak pokazuje moj instagram.
Moje szczęście zależy jedynie ode mnie i to ja wybieram, po prostu co rano wkładam kostium perfekcyjnej pani domu, biznesswoman, romantycznej kochanki, matki, córki, ciotki, przyjaciółki na dobre i na złe i zawadjackiej single woman, proste prawda?
Tylko moja szafa ostatnio ma mole. Walcze z tym, włożyłam najdrozszy spray, umyłam wszystkie ściany solą kamienną z zapachem szałwi, nawet zawołałam specjalistę od wnętrza, kazał mi spryskać wszystko lawendą i przykleił plasterki na ukojenie starych bruzd, takie ładne, kolorowe, zupełnie jak spinki do włosów, albo cukierki.
samotność.
Dzisiaj minęło dziewięc lat od momentu kiedy ostatni raz wyszłam mu na pożegnanie. Przez ostatnie dziewięc lat zjezdziłam pewnie ćwierć świata a jednak wciąż, zastanawiam się, czy przypadkiem nie marnuję czasu, włócząc się stąd tam, starając się znaleźć jakieś dobre miejsce na ziemi, tyle że w każdym raju znajduję szlak prowadzący do nastepnego Eldorado, więc tak przemieszczam się z kąta w kąt spiąc na walizkach. Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu, dom zawsze byl tylko jeden, inne były mieszkania, teraz domem stało się każde miejsce w którym mogę rano napić się gorącej kawy a wieczorem spoglądając przez okno zobaczyć świat pogrążony w mroku.
Nie, nie przywiązuję sie do materii, do miejsc, do ludzi, wszystko przeciez przemija, tylko kupuje kubki i szklanki, talerze i miseczki, wszystko tymczasowe, a jednak z nadzieją na przetrwanie. Zawsze planuje zostać, zawsze w koncu wyjezdzam w podazaniu za nowym, podobno lepszym swiatem.
Zastanawiam sie czy to konsumpcjonizm? Czy supermarket swiata, ktory pozwala nam wybierac tak dlugo ze nie musimy nigdy na nic do konca sie zdecydowac, ze nigdy nie musimy po prostu trwac i budowac, odnawiac, dbac i kultywowac, sprawia, że dzis, jak nigdy wczesniej, nic nie trwa dlużej niż do następnej wersji dostepnej na półkach lub online. Czy ta wielość wyborów nie sprawiła, że zamiast w szczęściu, błądzimy w labiryncie alternatyw, ze chcemy i miec i być, i udajemy że można mieć wszystko, kosztem niczego.
Błądzimy, starając się znaleźć drógą połowę, która idealnie będzie pasowałą do naszych idealnych przywar, cierpimy rozczarowania i decydujemy się już więcej nie próbować, decydujemy się żyć samemu, zupełnie niezależnie, bojąc się kochać i ufać, wiedząc ze skrzywdzić mogą nas tylko ci, którym pozwolimy rozgoscic się w salonie naszego życia. Mówimy, że podjeliśmy wybór, że racjonalnie będzie zostać samemu, przecież nie potrzebujemy innych, tacy potrafimy być szczęśliwi podróżując z plaży do plaży, z klubu do klubu, z raju do raju. Kultywujemy wolność i niezależność, nei dopuszczając do świadomości myśli o tym jak bardzo uciekamy, jak bardzo boimy spojrzeć w lustro, jak bardzo boimy się upływającego czasu. Łapiemy chwilę, przecież drugiej szansy może już nie byc.
droga.
Zacznę więc prościej, w autobusie trasy Phnom Phnem - Ho Chi Minh City wyciągnęłam z torby notatnik, ten jeden który zawsze pakuje ze sobą, na wypadek gdybym potrzebowała cos zapisać, albo narysować, albo polozyc pod głowe. Popatrzyłam, zamknęłam spowrotem i już dalej patrzyłam się tylko przez okno, Czas mijał wolniej niż zwykle, na ekranie telewizora przewijały się obrazy z chińskiego filmu, zawsze zastanawiam się dlaczego bohaterowie w pewnym momencie w kazdym tradycyjnym filmie chinskiej kinematografii unosza sie w powietrze podczas walki na miecze.
Przekraczałam granice pomiedzy Kambodżą a Wietnamem, moze nie najbardziej uroczyście czy z pompą, ale zawsze, jechałam spowrotem do Ho Chi Minh zeby następnego ranka wylecieć do Kuala Lumpur, wrócić do domu i pracy. Jednym z moich największych problemów ostatnio stał się mój paszport, bo zostały mi tylko 2 czyste strony, nie zeby sie skarżyć, po prostu muszę wyrobić nowy. Podobno niezbyt to trudne, wystarczy pójść do ambasady, złożyć wniosek, uiścić opłatę i czekać miesiąc. Przez ten miesiąc albo półtora zostać w jednym miejscu, w jednym kraju i go nie opuszczać, To prawie jakby nabrać powietrza i wytrzymać pod wodą półtory minuty i się nie udusić.
A przecież świat jest pełen możliwości, mamy go na wyciągnięciu ręki, trzeba nam iść dziarsko przed siebie, nie oglądać się, odkrywać, zdobywać, wygrywać, wciaz być elastycznym i mobilnym. Szkoda tylko że kiedy oferowano nam bilet na tę podróż w nieznane, nikt nie zwrócił uwagi na szczegóły napisane małym druczkiem gdzieś na siódmej stronie umowy. Nie było czasu, autobus już odjeżdzał, samolot szykował się do startu, więc biegliśmy wszyscy na oślep by złapać za klamkę od drzwi.
ambicja.
W czasach globalnego kryzysu nie stać nas na przeciętność. Przeciętność kosztuje utratę klienta, trzeba nam zaspokoić wszystkie potrzeby naszych wierzycieli, tak żeby chcieli wciąż inwestować a nie przerzucić biznes do kolejnej bananowej republiki z tanią siłą roboczą.
Trzeba być ambitnym, mieć jasno określony plan na życie, wydzielone kamienie milowe, harmonogram, cele na każdy miesiąc i osiągać, osiągać, osiągać.
Idealne, szczęśliwe życie jest przecież rezultatem ciężkiej, codziennej pracy, ciągłego zmagania się ze sobą i światem, przekraczaniem granic i ogólnym wysiłkiem organizmu, który kiedyś doceni pracę i będzie szczęśliwy, tak gdzieś około osiemdziesiątki, albo po dwunastej w nocy, kiedy po powrocie z pracy, zakupów, dodatkowych lekcji rosyjskiego, briefingu z szefem i kolacji z klientami mozemy trochę odpocząć i cieszyć się z życia. I tylko jeszcze sprawdzę facebooka, odpisze na maile, poczytam na twitterze i wrzucę kilka pięknych fotek #bezfiltra na instagram zeby udowodnic sobie ze wszystko przecież jest cudaśne.
szczęście:
Do perfekcji opanowana umiejętność rozciągania się jak gumka recepturka, przecież jakoś trzeba to wszystko perfekcyjnie połączyć, wchłonąć idealną karierę, ciekawe życie, tętniący rozkoszą romans, przysmaki świata, podróże, nowe buty, teatr, kino i imprezę co weekend. Kolejne poszukiwania idealnej drugiej połowy prawie tak samo skomplikowane jak idealny zapach porannej kawy, po prostu musi mieć to "coś" i nie mieć tego "czegoś", i być po prostu dopasowana do standardów. Chciałoby się powiedziec ze płacę i wymagam, ale podobno to niezbyt "cool" tak płacić, powinnien/powinna sama chciec sie do mnie dopasować i wtopić w interior mojego idealnego życia.
A jak nie to, to przecież mogę być zupełnie przeszczęśliwą singielką, która ma wszystko i żyje pełnią życia, zupełnie, zupełnie spełniona, jak pokazuje moj instagram.
Moje szczęście zależy jedynie ode mnie i to ja wybieram, po prostu co rano wkładam kostium perfekcyjnej pani domu, biznesswoman, romantycznej kochanki, matki, córki, ciotki, przyjaciółki na dobre i na złe i zawadjackiej single woman, proste prawda?
Tylko moja szafa ostatnio ma mole. Walcze z tym, włożyłam najdrozszy spray, umyłam wszystkie ściany solą kamienną z zapachem szałwi, nawet zawołałam specjalistę od wnętrza, kazał mi spryskać wszystko lawendą i przykleił plasterki na ukojenie starych bruzd, takie ładne, kolorowe, zupełnie jak spinki do włosów, albo cukierki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz