Nic wielkiego
Raczej nie kłamię, Staram się, bardzo się staram być uczciwa i przede
wszystkim nikogo nie krzywdzić, pomagać ludziom w potrzebie zawsze kiedy mogę i
wspierać dobre inicjatywy czy to własną pracą, czy pomysłem albo odrobina
drobnych, które inaczej wydałabym na niepoważne przyjemności. Jestem
wolontariuszką, chętnie użyczę ramienia kiedy łzy zbierają się do oczu, albo
dobrego słowa kiedy wszystkie drogi zdają się być pokrętne.
Chociaż w czasie jazdy klnę nieprzyzwoicie, mówię: dzień dobry, do widzenia, przepraszam i dziękuję tak często jak
tylko mogę. Uśmiecham się do przechodniów i macham bobasom mijanym na ruchomych
schodach, ustępuje miejsca starszym i kobietom w ciąży. Nie, nie krzyczę na
kelnera kiedy przekręci moje zamówienie ani nawet kiedy cos nie wyjdzie, mi tez
od czasu do czasu cos nie wychodzi. Za to zwracam uwagę kiedy ktoś inny podnosi
głos, zatrzymuje się i tłumaczę matce bijącej syna z zespołem downa na środku
hallu centrum handlowego, że to nie pomoże, ze dziecko i tak nie rozumie. I choć lubię śmiać się z siebie, z sytuacji i
własnych niedoskonałości, to brak mi poczucia humoru gdy ktoś w towarzystwie
raczy mnie dowcipem o ludziach innego koloru skóry czy wyznania.
Patrząc w oczy obcego szukam piękna niedoskonałości, szukam nadziei na
lepsze jutro, szukam potencjału który kiedy już rozkwitnie na dobre zaleje
świat marzeniami, które miały to do siebie, że się spełniły. I choć z natury
raczej skupiam się na przyziemnych sprawach, na tym co mogę zrobić tu i teraz,
co przyniesie rezultat, to czasem odważam się oderwać stopy od twardego bruku i
myśleć o świecie moich dzieci i wnuków, świecie mojej starości kiedy bardziej
niż na przyszłość trzeba będzie mi zmierzyć się z przeszłością i całą gamą
wyborów jakie dokonałam. Myślę wtedy o śniegu, którego dzieci mogą już nigdy
nie zobaczyć, albo o delfinach które mogą znać tylko z książek.
Gdy czytam wiadomości i doświadczam dramatu ludzkiego na dłoni, albo gdy jadę
szczelną taksówką przez ubogą dzielnicę New Delhi a obdarte dzieci dobijają się
do moich okien pytam się sama siebie czy to co robię wystarczy, czy te kilka
godzin w tygodniu kiedy tłumaczę Ruth dzielenie pisemne albo gdy głowię się nad
kolejnym projektem społecznym wystarczy by nie przebiec życia marnując szanse.
Marnując szanse na osiągnięcie czegoś wspaniałego.
Może zamiast siedzieć wygodnie na kanapie w Malezji powinnam raczej
polecieć do obozu dla uchodźców na granicy z Syrią, albo do Demokratycznej
Republiki Kongo gdzie zawsze brakuje rąk do pracy. Mówię sobie wtedy, że robię
tyle ile mogę, choć wiem że mogę więcej, choć wiem że każdy może. Więc patrząc
w lustro powtarzam, „wielkie ambicje choć dodają skrzydeł odrywają od
rzeczywistości, a lepiej rzeczywiście być poczciwym niż zgubić się w arogancji
wielkich planów i zamiast ludzi widzieć statystyki skuteczności kampanii
społecznościowych”.
Spuścizna
Kancelaria Premiera Rzeczpospolitej Polskiej w związku z obchodami Dni
Otwartych postanowiła stworzyć słusznych rozmiarów portret prof. Władysława
Bartoszewskiego przy użyciu zdjęć Polaków. Wysyłając swoje zdjęcie
zastanawiałam się czy Premier Kopacz chciała przypomnieć Polakom, że „warto być
przyzwoitym”, czy po prostu zagrać na emocjach przyszłych wyborców i polepszyć
notowania formacji niegdyś popieranej przez profesora. Chcę wierzyć, że rząd
polski bardziej niż ze względu na sondaże chciałby jednak podkreślić przesłanie
Wielkiego Polaka na te trudne czasy.
Dzisiaj, tak samo jak 70 lat temu, na próbę wystawiana jest nasza odwaga i
człowieczeństwo. Do dziś pamiętam wrześniowe lekcje historii kiedy omawialiśmy
przyczyny i skutki Kampanii Wrześniowej 1939. Pamiętam jak debatowaliśmy spierając
się nt. racji stanu i konsekwencji przemówienia szefa MSZ II RP Jozefa Becka,
który w swej płomiennej mowie tłumaczył parlamentowi dlaczego Polska i Polacy
nie mogą zgodzić się na kooperacje z III Rzeszą. Pamiętam ofiarność pokolenia
Kolumbów, pamiętam moja pierwszą rozmowę z Żermeną Nowicką, uciekinierką z
Pawiaka, łączniczką AK, współzałożycielką Żegoty, więźniarką Auchwitz i
wreszcie serdeczną przyjaciółką mojej babci, która kiedy pytałam się o strach i
wątpliwości, zwykła po prostu uśmiechać się i mówić, że może i rozsądniej
byłoby siedzieć cicho, ale czy godniej?
Europa boryka się obecnie z największym w dziejach napływem uchodźców.
Codziennie setki trafiają na brzegi kontynentu, codziennie dziesiątki giną po
drodze. Świat zwykły już obiegać zdjęcia łodzi wypełnionej zdesperowanymi
uciekinierami, statystyki utonięć przestały robić już na nas wrażenie. Trzy
łodzie czy trzysta ludzi, jakie to ma znaczenie. Państwa Europejskie debatują
nt. możliwych rozwiązań, radykalne ugrupowania chcą zamknięcia i uszczelnienia
granic, organizacje praw człowieka biją na alarm odwołując się do wartości
europejskich a bogate kraje Zatoki Perskiej próbują odwrócić uwagę od ich
znamienitej bezczynności skupiają się na wojnie z terroryzmem. Polacy według
oficjalnych ustaleń Komisji Europejskiej mają przyjąć 2000 uchodźców, Niemcy
blisko 70.000.
Tymczasem 48% Polaków jest niechętna przyjmowaniu kogokolwiek,
szczególnie nie-chrześcijan. Tymczasem Młodzież Wszechpolska dumnie organizuje
marsz u przestrodze tłumu przed groźbą islamizacji kraju. Tymczasem nawet
Prezydent ostrzega przed napływającą falą uchodźców zalewających Rzeczpospolitą
swą ciemną warstwą czarnych arabskich czupryn i brudnych wyciągniętych dłoni
proszących o jałmużnę. Opozycja wylicza niedożywione dzieci a na forach
internetowych odzywają się kolejni niepocieszeni tłumacząc że im się bardziej
należy lokal społeczny niż Syryjczykom uciekającym przed świstem kul.
Szacuje się, że na świecie mieszka blisko 60 milionów Polaków, z tego
niecałe 2/3 w Polsce. Reszta, emigranci z różnych okresów, porozrzucani są na
sześciu kontynentach tworząc pokaźną sieć Polonii. Uciekinierzy z Polski pod
zaborami udawali się to na wschód do Turcji i Iranu, to na Zachód do Francji,
Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych. Najzapalczywsi dopłynęli nawet do
Australii czy Argentyny gdy widmo wojny odebrało im nadzieje na przyszłość w
ojczyźnie. Niektórzy przymusowo osiedlani byli w Rosji gdzie od śmierci w
zaspach Syberii, ratowali ich poczciwi ludzie dzielący się dachem nad głową,
odrobiną chleba czy miejscem w chatce pośród sosen. Setki polskich sierot trafiło
do Indii a Maharadza Jam Sahib udzielił im i gościny i zadbał o ich późniejszą edukacje.
Kulturowo różni, bez znajomości języka, bez oszczędności ani dokumentów
podróżnych, Polacy szukali schronienia u dobrych ludzi. Tysiące z nich przeżyło
dzięki nim.
Polacy nie zaczęli II wojny światowej, nie byli narodem sprawców i mamy
prawo zawsze podkreślać naszą odwagę i prawość w czasach dziejowej zawieruchy.
Jednak tak jak kiedyś, teraz stoimy przed wyborem bycia biernym świadkiem
historii bądź aktywnym członkiem rozwiązania, bycia przepełnionym strachem społeczeństwem
ksenofobów, bądź dumnym ze swej spuścizny społeczeństwem pełnym wiary i
zrozumienia dla ludzkiej niedoli.
Oczyma obcego
Kiedy kelner się pomylił, on głośno wyraził swoją niechęć. Gdy przy
kolejnym podejściu okazało się, że restauracja nie ma piwa, które chcieliśmy
zamówić, on dał upust swojej frustracji nazywając go niedojdą. Gdy przystawka
wylądowała na naszym stole w tym samym czasie co danie główne, on zaczął tyradę
na temat niekompetencji obsługi i tłumaczył mi dlaczego Malezja nigdy nie
będzie krajem w pełni cywilizowanym. Kelner stał przy stoliku obok gdy Z.
stwierdził, że jest zapewne niedouczony ale też zbyt głupi żeby zrozumieć swoje
braki.
Kiedy zasugerowałam żeby mu o tym powiedział, wytłumaczył swoje
spostrzeżenia i brak satysfakcji, on odpowiedział mi tylko, że jestem zbyt
naiwna i niezbyt doświadczona, że nie znam się na ludziach i choć to słodkie,
to wkrótce przekonam się na czym świat stoi. Gdy wychodziliśmy on rzucił że
więcej tam nie przyjdzie. Potem gdy dowiedzial sie o
szkole dla uchodzcow, w ktorej w kazdy weekend pomagam dzieciom w zadaniach
domowych i o ksiazce ktora zdecydowalam sie napisac, zeby unaocznic problem 450
tysiecy pozostawionych samym sobie ludzi, stwierdzil z usmiechem, ze takich
ludzi jak ja juz nie ma.
Siedzac pociagu do domu wpatrzona w kontury spiacego miasta zastanawialam
sie jak czesto ktos chwalil mnie za dotrzymywanie slowa, uprzejmosc, brak
uprzedzen czy chec niesienia pomocy. Za te wszystkie zwykle cechy, ktore
przeciez nie powinny wzbudzac zachwytu. Zamiast usmiechu na twarzy zaczel
pojawiac sie smutek, przebiegl przez mysl jak lokomotywa nadjezdzajaca zna
przeciwka i osiadl gdzies w zoladku. Nie, nie zgadzam sie na swiat gdzie bycie
poczciwym to cos szczegolnego, nie zgadzam sie na swiat gdzie wychwala sie
zwykla ludzka uprzejmosc, gdzie wyzysk, egoizm i brak skrupulow rozgoscily sie
na dobre a spogladanie na drugiego czlowieka oczyma pelnymi nadziei odbierane
jest za slabosc.