poniedziałek, 7 września 2015

Warto być przyzwoitym

Nic wielkiego

Raczej nie kłamię, Staram się, bardzo się staram być uczciwa i przede wszystkim nikogo nie krzywdzić, pomagać ludziom w potrzebie zawsze kiedy mogę i wspierać dobre inicjatywy czy to własną pracą, czy pomysłem albo odrobina drobnych, które inaczej wydałabym na niepoważne przyjemności. Jestem wolontariuszką, chętnie użyczę ramienia kiedy łzy zbierają się do oczu, albo dobrego słowa kiedy wszystkie drogi zdają się być pokrętne.

Chociaż w czasie jazdy klnę nieprzyzwoicie, mówię: dzień dobry, do widzenia, przepraszam i dziękuję tak często jak tylko mogę. Uśmiecham się do przechodniów i macham bobasom mijanym na ruchomych schodach, ustępuje miejsca starszym i kobietom w ciąży. Nie, nie krzyczę na kelnera kiedy przekręci moje zamówienie ani nawet kiedy cos nie wyjdzie, mi tez od czasu do czasu cos nie wychodzi. Za to zwracam uwagę kiedy ktoś inny podnosi głos, zatrzymuje się i tłumaczę matce bijącej syna z zespołem downa na środku hallu centrum handlowego, że to nie pomoże, ze dziecko i tak nie rozumie. I choć lubię śmiać się z siebie, z sytuacji i własnych niedoskonałości, to brak mi poczucia humoru gdy ktoś w towarzystwie raczy mnie dowcipem o ludziach innego koloru skóry czy wyznania.

Patrząc w oczy obcego szukam piękna niedoskonałości, szukam nadziei na lepsze jutro, szukam potencjału który kiedy już rozkwitnie na dobre zaleje świat marzeniami, które miały to do siebie, że się spełniły. I choć z natury raczej skupiam się na przyziemnych sprawach, na tym co mogę zrobić tu i teraz, co przyniesie rezultat, to czasem odważam się oderwać stopy od twardego bruku i myśleć o świecie moich dzieci i wnuków, świecie mojej starości kiedy bardziej niż na przyszłość trzeba będzie mi zmierzyć się z przeszłością i całą gamą wyborów jakie dokonałam. Myślę wtedy o śniegu, którego dzieci mogą już nigdy nie zobaczyć, albo o delfinach które mogą znać tylko z książek.

Gdy czytam wiadomości i doświadczam dramatu ludzkiego na dłoni, albo gdy jadę szczelną taksówką przez ubogą dzielnicę New Delhi a obdarte dzieci dobijają się do moich okien pytam się sama siebie czy to co robię wystarczy, czy te kilka godzin w tygodniu kiedy tłumaczę Ruth dzielenie pisemne albo gdy głowię się nad kolejnym projektem społecznym wystarczy by nie przebiec życia marnując szanse. Marnując szanse na osiągnięcie czegoś wspaniałego.

Może zamiast siedzieć wygodnie na kanapie w Malezji powinnam raczej polecieć do obozu dla uchodźców na granicy z Syrią, albo do Demokratycznej Republiki Kongo gdzie zawsze brakuje rąk do pracy. Mówię sobie wtedy, że robię tyle ile mogę, choć wiem że mogę więcej, choć wiem że każdy może. Więc patrząc w lustro powtarzam, „wielkie ambicje choć dodają skrzydeł odrywają od rzeczywistości, a lepiej rzeczywiście być poczciwym niż zgubić się w arogancji wielkich planów i zamiast ludzi widzieć statystyki skuteczności kampanii społecznościowych”. 


Spuścizna

Kancelaria Premiera Rzeczpospolitej Polskiej w związku z obchodami Dni Otwartych postanowiła stworzyć słusznych rozmiarów portret prof. Władysława Bartoszewskiego przy użyciu zdjęć Polaków. Wysyłając swoje zdjęcie zastanawiałam się czy Premier Kopacz chciała przypomnieć Polakom, że „warto być przyzwoitym”, czy po prostu zagrać na emocjach przyszłych wyborców i polepszyć notowania formacji niegdyś popieranej przez profesora. Chcę wierzyć, że rząd polski bardziej niż ze względu na sondaże chciałby jednak podkreślić przesłanie Wielkiego Polaka na te trudne czasy.

Dzisiaj, tak samo jak 70 lat temu, na próbę wystawiana jest nasza odwaga i człowieczeństwo. Do dziś pamiętam wrześniowe lekcje historii kiedy omawialiśmy przyczyny i skutki Kampanii Wrześniowej 1939. Pamiętam jak debatowaliśmy spierając się nt. racji stanu i konsekwencji przemówienia szefa MSZ II RP Jozefa Becka, który w swej płomiennej mowie tłumaczył parlamentowi dlaczego Polska i Polacy nie mogą zgodzić się na kooperacje z III Rzeszą. Pamiętam ofiarność pokolenia Kolumbów, pamiętam moja pierwszą rozmowę z Żermeną Nowicką, uciekinierką z Pawiaka, łączniczką AK, współzałożycielką Żegoty, więźniarką Auchwitz i wreszcie serdeczną przyjaciółką mojej babci, która kiedy pytałam się o strach i wątpliwości, zwykła po prostu uśmiechać się i mówić, że może i rozsądniej byłoby siedzieć cicho, ale czy godniej?

Europa boryka się obecnie z największym w dziejach napływem uchodźców. Codziennie setki trafiają na brzegi kontynentu, codziennie dziesiątki giną po drodze. Świat zwykły już obiegać zdjęcia łodzi wypełnionej zdesperowanymi uciekinierami, statystyki utonięć przestały robić już na nas wrażenie. Trzy łodzie czy trzysta ludzi, jakie to ma znaczenie. Państwa Europejskie debatują nt. możliwych rozwiązań, radykalne ugrupowania chcą zamknięcia i uszczelnienia granic, organizacje praw człowieka biją na alarm odwołując się do wartości europejskich a bogate kraje Zatoki Perskiej próbują odwrócić uwagę od ich znamienitej bezczynności skupiają się na wojnie z terroryzmem. Polacy według oficjalnych ustaleń Komisji Europejskiej mają przyjąć 2000 uchodźców, Niemcy blisko 70.000. 

Tymczasem 48% Polaków jest niechętna przyjmowaniu kogokolwiek, szczególnie nie-chrześcijan. Tymczasem Młodzież Wszechpolska dumnie organizuje marsz u przestrodze tłumu przed groźbą islamizacji kraju. Tymczasem nawet Prezydent ostrzega przed napływającą falą uchodźców zalewających Rzeczpospolitą swą ciemną warstwą czarnych arabskich czupryn i brudnych wyciągniętych dłoni proszących o jałmużnę. Opozycja wylicza niedożywione dzieci a na forach internetowych odzywają się kolejni niepocieszeni tłumacząc że im się bardziej należy lokal społeczny niż Syryjczykom uciekającym przed świstem kul.

Szacuje się, że na świecie mieszka blisko 60 milionów Polaków, z tego niecałe 2/3 w Polsce. Reszta, emigranci z różnych okresów, porozrzucani są na sześciu kontynentach tworząc pokaźną sieć Polonii. Uciekinierzy z Polski pod zaborami udawali się to na wschód do Turcji i Iranu, to na Zachód do Francji, Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych. Najzapalczywsi dopłynęli nawet do Australii czy Argentyny gdy widmo wojny odebrało im nadzieje na przyszłość w ojczyźnie. Niektórzy przymusowo osiedlani byli w Rosji gdzie od śmierci w zaspach Syberii, ratowali ich poczciwi ludzie dzielący się dachem nad głową, odrobiną chleba czy miejscem w chatce pośród sosen. Setki polskich sierot trafiło do Indii a Maharadza Jam Sahib udzielił im i gościny i zadbał o ich późniejszą edukacje. Kulturowo różni, bez znajomości języka, bez oszczędności ani dokumentów podróżnych, Polacy szukali schronienia u dobrych ludzi. Tysiące z nich przeżyło dzięki nim.

Polacy nie zaczęli II wojny światowej, nie byli narodem sprawców i mamy prawo zawsze podkreślać naszą odwagę i prawość w czasach dziejowej zawieruchy. Jednak tak jak kiedyś, teraz stoimy przed wyborem bycia biernym świadkiem historii bądź aktywnym członkiem rozwiązania, bycia przepełnionym strachem społeczeństwem ksenofobów, bądź dumnym ze swej spuścizny społeczeństwem pełnym wiary i zrozumienia dla ludzkiej niedoli.

Oczyma obcego

Kiedy kelner się pomylił, on głośno wyraził swoją niechęć. Gdy przy kolejnym podejściu okazało się, że restauracja nie ma piwa, które chcieliśmy zamówić, on dał upust swojej frustracji nazywając go niedojdą. Gdy przystawka wylądowała na naszym stole w tym samym czasie co danie główne, on zaczął tyradę na temat niekompetencji obsługi i tłumaczył mi dlaczego Malezja nigdy nie będzie krajem w pełni cywilizowanym. Kelner stał przy stoliku obok gdy Z. stwierdził, że jest zapewne niedouczony ale też zbyt głupi żeby zrozumieć swoje braki.

Kiedy zasugerowałam żeby mu o tym powiedział, wytłumaczył swoje spostrzeżenia i brak satysfakcji, on odpowiedział mi tylko, że jestem zbyt naiwna i niezbyt doświadczona, że nie znam się na ludziach i choć to słodkie, to wkrótce przekonam się na czym świat stoi. Gdy wychodziliśmy on rzucił że więcej tam nie przyjdzie. Potem gdy dowiedzial sie o szkole dla uchodzcow, w ktorej w kazdy weekend pomagam dzieciom w zadaniach domowych i o ksiazce ktora zdecydowalam sie napisac, zeby unaocznic problem 450 tysiecy pozostawionych samym sobie ludzi, stwierdzil z usmiechem, ze takich ludzi jak ja juz nie ma.


Siedzac pociagu do domu wpatrzona w kontury spiacego miasta zastanawialam sie jak czesto ktos chwalil mnie za dotrzymywanie slowa, uprzejmosc, brak uprzedzen czy chec niesienia pomocy. Za te wszystkie zwykle cechy, ktore przeciez nie powinny wzbudzac zachwytu. Zamiast usmiechu na twarzy zaczel pojawiac sie smutek, przebiegl przez mysl jak lokomotywa nadjezdzajaca zna przeciwka i osiadl gdzies w zoladku. Nie, nie zgadzam sie na swiat gdzie bycie poczciwym to cos szczegolnego, nie zgadzam sie na swiat gdzie wychwala sie zwykla ludzka uprzejmosc, gdzie wyzysk, egoizm i brak skrupulow rozgoscily sie na dobre a spogladanie na drugiego czlowieka oczyma pelnymi nadziei odbierane jest za slabosc.